wtorek, 26 listopada 2019

Laleczka Wudu cz. IV

Laleczka Wudu cz. IV
    Ból był pierwszym co poczuła. Na razie delikatny, szok spowodowany upadkiem nie dopuszczał odczytów z nerwów do mózgu, nie była więc w stanie jeszcze odczuć w pełni tego co spowodował upadek. Kręciło jej się w głowie. Świat wirował dookoła ani na moment nie chcąc przerwać. Spojrzała w dół na nogę, w miejsce skąd pulsowało mrowienie. Żołądek podjechał jej do gardła, dosłownie. Zwymiotowała resztki śniadania. Noga wykrzywiona pod niemożliwym kątem świadczyła o fatalnym złamaniu kostki. Ból zaczął się nasilać, zauważyła jednak , że to nie tylko noga stanowiła jego źródło. Pierwszy oddech, płytki, niesamowicie bolesny. Zachłysnęła się tlenem i krztusząc się zaczęła kaszleć. Na resztki desek, na których leżała spadły kropelki krwi. Połamane żebra. Odchyliła głowę w górę na tyle na ile pozwalał jej obolały kręgosłup i spojrzała w górę. Tak, nic dziwnego, że tak przyłożyła. Szyb, do którego spadła przez klapę miał prawie pięć metrów. Pionowo spadał w dół, lekko szerszy na dole niż na górze, nadal miał nieodgadnioną funkcję. Póki co
analizowała wszystko na chłodno, zbyt wysokie stężenie adrenaliny i innych hormonów, które zostały wydzielone podczas upadku nie pozwalało na panikę oraz odczuwanie jakichkolwiek uczuć. Jednak z każdym momentem czuła coraz wyraźniejszy ból. Najpierw wrócił słuch, do jej uszu dotarł jej własny oddech, bardzo płytki i świszczący. Wzrok rozmazał się tak, że w ciemności ciężko było jej odgadnąć dokąd prowadzi korytarz, w którym leżała.
Szybkie spojrzenie dookoła. Latarka o dziwo cała leżała nadal świecąc około dwa metry od niej. Ból wrócił spotęgowany jej strachem, który powoli docierał do niej przez mgłę, która ją otulała. Tętno przyśpieszyło starając się nadrobić braki tlenu w organizmie jego szybszym pompowaniem uniemożliwiając jej uspokojenie się i podjęcie logicznych działań. Próbowała poruszyć się, podnieś lub chociaż oprzeć na ręce. Był to głupi pomysł co zaraz udowodniło jej ciało. Ból przeszył ją na wskroś wyrywając z jej gardła krzyk. Wyprężyła się nie mogąc znieść bólu co spowodowało kolejną falę cierpienia. Panicznie rozglądała się na boki, jej pierś ciężko falowała w świszczącym oddechy łapczywie chłonąc zimne powietrze. Boże, ja tu umrę, umrę tu. Nie mogła się przemieszczać ani nawet głośno wzywać pomocy, uniemożliwiały jej to żebra, zapewne pogruchotane w styczności z ziemią. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy bólu i strachu. Całkowicie straciła nad sobą kontrolę i cichy szloch zmienił się w płacz.
- Hej, hej, uspokój się - Duch odezwał się centralnie w jej głowie. Po chwili ból zelżał. Najwidoczniej lekko kontrolował jej ciało pomagając jej się uspokoić.
- Panika cię nie uratuje, jeśli mnie uwolnisz pomogę ci, ale na razie mam związane ręce. Patrz, patrz na mnie! - Nawet z jego pomocą przerażonej Ewelinie ciężko było zachować samokontrolę. Poczuła mrowienie na całym ciele, po czym ból zniknął. Zresztą nie tylko on. Razem z nim zniknęły także wszystkie emocje. Uspokoiła się powoli regulując oddech, przez co także impulsy płynące z żeber stały się do zniesienia. Uniosła oczy i wtedy go zobaczyła.
Przez moment mrugała oczami starając się przegonić łzy. Wysoki, nieziemsko piękny stał przed nią w całej okazałości. Lekki blask płynął z jego sylwetki rzucając na ściany ostre cienie. Nie wiedziała wcześniej jak wyobrażać sobie cielesną powłokę właściciela Głosu, zastanawiała się czy w ogóle ją ma. Jeśli nawet jednak się nad tym zastanawiała, to jej wyobrażenia były zupełnie inne. Długie blond włosy spływały po ramionach na plecy kaskadami. Nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy jest ubrany czy nagi, gdyż jego ciało zdawało się lekko przezroczyste, eteryczne. Jakby niematerialne. Delikatnie wyrzeźbione rysy twarzy przyciągały jej wzrok, jednak to oczy sprawiły, że ból świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. W ciemności tunelu zdawały się jaśnieć własnym blaskiem. Wyglądały jak kute z białego złota, niesamowicie piękne patrzyły na nią z cudowną łagodnością, tak, że zapominała i bólu i strachu przed nim. Wtedy się poruszył. Dwoje śnieżnobiałych skrzydeł rozłożyło się na boki, długimi lotkami muskając powałę korytarza. Podszedł do niej jedynie czubkami palców stukając się z ziemią. Skrzydła poruszały się delikatnie, jednak nawet szmer poruszonego powietrza nie dotarł do niej.
- Nie bój się, już nie daleko. - Uśmiechnął się do niej czule, jak ojciec.
- Ja, ja się nie boję. - Już nie, dodała w myślach. Siedziała w ciemnościach, nie czując bólu ani zmęczenia nie mogąc jedynie oderwać wzroku od dwóch gwiazd płonących w jego oczach. Boże, jaki on piękny.
- Jednak wahasz się. - patrzyła na nią, oddalony o zaledwie dwa metry. Anioł. Tak, to musiał być anioł. Żadne inne z boskich stworzeń nie mogło być Jemu podobna. Westchnęła cicho.
- Czemu cię widzę, przecież...przecież jesteś uwięziony - nagła wątpliwość przebiła się przez podziw sprawiając, że przyjrzała mu się dokładniej.
- Jesteś już bardzo blisko, tu moja moc nie jest tak dokładnie zapieczętowana. Błagam cię, pośpiesz się. Niedługo północ jedyna godziny, gdy można otworzyć więzienie. Uzdrowiłem cię z bólu, teraz będziesz mogła z powrotem iść, jednak nie zwlekaj. Błagał ją, i mimo , że zdawał się pokornie prosić w jego oczach gościł triumf. Boże, jaki piękny, znów przemknęło jej przez myśli. Powoli podparła się ręką i chwytając ściany spróbowała podnieść. Faktycznie nie czuła bólu, jednak nie była w stanie ustać na nodze, a popękane żebra trzeszczały z każdym jej ruchem. Postawiła jeden chwiejny krok w jego kierunku.
- Tak , tak dobrze, idź. Będę czekał na ciebie. Z łatwością rozpoznasz moje więzienie. Znikną, zabierając ze sobą światło, które aż do tej chwili oświetlało tunel.
- Nie , nie idź - chciała krzyczeć, jednak wydobyła z siebie jedynie cichy szept. Podniosła rzuconą niedbale latarkę patrząc ze zmartwieniem na nikłe światło, które teraz się z niej sączyło. Szkło chroniące żarówkę w jej wnętrzu było brudne i popękane znacznie obniżając widoczność. Oparta o ścianę postawiła parę pierwszych kroków. Złamana kostka całkowicie odmówiła współpracy. Zatoczyła się na ścianę niezgrabnie chwytając wystających kamieni. Niestety, latarka wypuszczona z asekurujących rąk uderzyła o ziemię i zgasła. Została sama z ciemnością. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Strach i ból tłumione przez czar anioła nie zniknęły całkowicie i teraz towarzyszyły jej w drodze przez mrok. Co chwila potykała się na nierównym chodniku podziemnej drogi i chwytała się ścian, by nie stracić równowagi. Szła długo, nawet bardzo biorąc pod uwagę stan jej ciała. Zmęczenie dawało jej się we znaki, nie miał już prawie sił by poruszać nogami. Poruszała się niezgrabnie do przodu czując wilgoć na policzkach. Jednak Jego bezlitosna wola pchała ją, zataczającą się o kamienie i płaczącą, do przodu. Nie pozwalała jej się poddać ani stanąć mimo , że Ewelina nie chciała już czuć niczego. Całkowita czerń która ją otaczał sprawiła, że jej słuch się wyostrzył zastępując jej nieużyteczny zmysł.
- Bum! Głos potężnego dzwona przetoczył się po podziemiu. Drżenie zmęczonego ciała zlało się z wibracjami wywołanymi dźwiękiem. Przestała liczyć kroki, wiedziała tylko , że było ich dużo. Więcej niż powinna być w stanie zrobić.
- Bum! Kolejne uderzenie. Mimo, że była na nie przygotowana w ciszy która ją otaczała zabrzmiał jak grom, na chwilę ją ogłuszając. Mięśnie ją paliły, czuła że do poruszania się zmusza ją jedynie cudza wola. Poddała się jej całkowicie, w ten sposób mogła zapomnieć o strachu i płaczu który targał nią.
- Bum! Ostatnie uderzenie wzywające wiernych na mszę. To była tradycja jej miasteczka kultywowana przez wieki. Podobno było to związane z legendą którą opowiadali starsi mieszkańcy wioski. O złu, które o północy budziło się ze swojego grobu. Nie pamiętał już, o co w niej dokładnie chodziło jednak fakt był faktem i już od kilku pokoleń sprawowano dodatkową mszę rozpoczynaną o północy. Księża się zmieniali, nadchodziły nowe pokolenia, a tradycja trwała.
Ewelina potknęła się o jedną z wystających płyt podłogi jednak zamiast runąć na ziemię oparła się o jakąś powierzchnię, która niespodziewanie wyrosła przed nią. Pod opuszkami palców poczuła wyryte symbole. Tak, to musiało być tutaj. Poczuła za sobą obecność jednak nie miała siły się odwrócić. Czuła jednak , że Głos który za nią się znajdował był związany z blokiem kamienia o, który była oparta. Po prostu to czuła nie mając pojęcia w jaki sposób. Coś w jej wnętrzu dawało jej tego pewność.
- Jesteś w końcu. Widzisz symbole na tablicy ? - Głos drżał z podniecenia wyczuwając, że moment na który czekał tak długo właśnie nadszedł.
- Nie , nie widzę ich. - Obraz chwiał się na boki i chwilami tracił ostrość uniemożliwiając jej czytanie. Czuła, że jest skrajnie wycieńczona i niewiele jej brakuję, by straciła świadomość. Przy przytomności trzymała ją tylko łuna bijąca z za jej pleców. On tam był.
- Nie szkodzi, ja przeczytam, ty musisz tylko za mną powtórzyć. 
Tylko skinęła głową, nie miał siły na nic więcej. Łzy schły na jej policzkach zostawiając słone ścieżki. Teraz, kiedy był za nią nie płakała.
- Będę mówił powoli tak żebyś nie miała problemów z powtórzeniem, uważaj zaczynam. - głos mówił bardzo spokojnie starając się nie okazywać żadnych uczuć. Ewelinie jego słowa bardzo skojarzyły się z nauczycielami dyktującymi uczniom notatkę w jej szkole. Gdyby mogła zapewne roześmiała by się na to porównanie.
- Per quod dat mihi excitatio virtute - powoli i wyraźnie rozpoczął anioł.
Łacina, pomyślała dziewczyna. Mechanicznie powtórzyła słowa w tym samym czasie zastanawiając się nad ich znaczeniem. Tak , tak pamięta co one znaczą. W imię władzy którą daje mi twoje przebudzenie... Tak to pewnie to. Gdzieś na granicy jej umysłu pojawiły się wątpliwości. Nie wiedziała jakie skupiając wszystkie pozostałe siły na dosłyszeniu jego głosu.
- Et veritas liberabit vos.
Daję ci wolność. Słowa w nagłej ciszy zabrzmiały niesamowicie potężnie. Z krzykiem triumfu, który dobiegł jej uszu zbiegło się zrozumienie co było dla niej nie do pojęcia. Kto więzi anioła ? Lub co zrobił ten anioł, że został uwięziony.
- CIEBIE BOGA WYSŁAWIAMY... - Wierni zebrani w kościele nieświadomi tego co działo się zaledwie kilkaset metrów od nich sławili Boga nie wiedząc, że już po wszystkim. Nie zdążyła wypowiedzieć choćby słowa. Zdjęcie zaklęcia eliminującego ból momentalnie pozbawiło jej świadomości.
***
Ogień, wszędzie ogień. Łuna bijące od niego oślepiła jej oczy. Płonęło wszystko, cały dom płoną w nienaturalnym ogniu. Nie wiedział jak wydostała się z podziemi, jakim cudem dała radę wrócić na powierzchnie. Świadomość odzyskała leżąc na dywanie w salonie. Popiół i żar spadał z sufitu pokrywając podłogę i parząc nagą skórę. Zobaczyła go kiedy szedł w jej stronę. Czerwień odbijała się w jego skrzydłach nadając im krwawą barwę, a szeroki drapieżny uśmiech szpecił jego piękną twarz. Ewelina chciała coś powiedzieć, w głowie kłębiło jej się wiele pytań. Nie zdążyła zadać ani jednego. Naruszona pożarem deska stropowa złamała się na pół i spadając głęboko wbiła w jej pierś. Krzyk zmienił się w świszczący lament.
- Dla...dla...- Nie mogła wypowiedzieć ani słowa walcząc o każdy oddech. Wypluła krew zbierającą się w jej płucach.
- Dlaczego ? Ja po prostu spełniłem twoje życzenie. Nie pamiętasz ? Sama prosiłaś by twoja siostra umarła... Tak więc ginie, w płomieniach.
Roześmiał się głośno. Spojrzenie rozmazywało się nie dając skupić, jednak udało jej się spojrzeć w dół da wbita belkę. Nie musiała pytać.
- Ach, to ? To było życzenie twojej siostry. Uważam, że zasłużyła na ostanie słowo skazańca.
Kolejna salwa śmiechu. Zamknęła oczy. Życie opuszczało ją uchodząc z niej przez rany i połamane kości. Zemdlała ponownie.
***
Biel. Biel ją otacza. Biali ludzie pochylają się nad nią coś robiąc z jej ciałem. A nad nimi górował on. Nadal tam był patrząc nad nimi jak desperacko walczą o jej życie.
- Kim jesteś. - udało jej się wyszeptać, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo żaden z ludzi naokoło nie zareagował na jej głos. Więc tylko pomyślała, że mówi. Nagle jedna z pielęgniarek zauważyła jej otwarte oczy. Panika.
- Panie doktorze jest przytomna.
- Brak reakcji na bodźce.
- Rozszerzone źrenice.
- Znieczulcie ją !
- Bardziej nie możemy ona i tak jest formalnie martwa.
Przeszedł koło nich jakby ich tam nie było. Nie zwracali na niego uwagi kłócąc się co należy zrobić. Pochylił się przykładając usta do jej ucha.
- Jestem niosący światło.
Nic jej to imię nie mówiło. Chociaż, czy nie było o tym w Biblii ?
- Jestem Lucyfer.
Podniósł się z nad niej i odchodząc popatrzył jej jeszcze w oczy.
- Będę na ciebie czekał.
Żadna z osób nie zwróciła na niego uwagi kiedy wyszedł z sali operacyjnej. Nikt nie spojrzał nawet w jego kierunku. Jakby go tam nie było. Poczuła gwałtowny, rwący ból w klatce piersiowej. Czy to tylko sen, to wszystko działo się tylko w jej głowie ? Serce uderzyło ostatni raz, po czym umilkło zastąpione piskiem kardiografu...

poniedziałek, 25 listopada 2019

Kiedy umysł śni

Kiedy umysł śni

Północ minęła już dawno, a jednak nie potrafił zasnąć, wpatrzony w sufit, na którym ogromny i przeraźliwie jasny księżyc za oknem, co i rusz przecinany czarnymi chmurami, malował niesamowite i budzące grozę wzory. Wysmukłe świerki za szybami nuciły cicho w rytm wiatru, ocierając się o siebie. Nic więc zatem dziwnego, że z początku nie zwrócił uwagi na dodatkowy dźwięk, który niepostrzeżenie wkradł się w leśną symfonię. Coś pomiędzy szelestem, a stukaniem znajdującym się tuż na granicy rejestrowalnego dźwięku było bardzo ciężkie do złowienia uchem. Przetarł oczy, i spojrzał na tarczę budzika stojącego tuż przy jego łóżku. Dochodziła pierwsza, więc czemu do cholery nie może zmrużyć oka?
   Westchnął, łapiąc pusty kubek, i po omacku szukając kapci, krokiem poturbowanego zombie ruszył ku drzwiom. Nie chciało mu się zapalać światła, srebrzysta tarcza dawała go wystarczająco wiele, przynajmniej póki drzwi do pokoju pozostawały za nim otwarte.
   Wiatr ustał gwałtownie gdy postawił pierwszy krok na schodach prowadzących z górnego piętra do salonu. O mało co nie upuścił kubka, kiedy dobiegł do niego, nieokreślony, dziwny, a przez to po prostu przerażający. Dźwięk którego nie zauważył wcześniej zadźwięczał wyraźnie nie stłumiony przez nocne odgłosy. Urywany, niegłośny, brzmiał niczym stłumione przez ściany zawodzenie, ucichł jednak w chwilę po tym jak się pojawił.
   Gwałtownie ocucony, szybko znalazł racjonalne wyjaśnienie niespodziewanego intruza. Najpewniej był to jakiś odgłos w rurach, albo zwyczajnie coś mu się przywidziało. Wieczorem oglądał horror, którego tytuł już wyleciał mu z głowy, i teraz rozespany miał zwidy. Przekonany o prawdziwości swoich przypuszczeń, mimo wszystko cofnął się do ściany, namacując włącznik światła. Klik. Zmarszczył brwi i machinalnie nacisnął przełącznik drugi raz. W dalszym ciągu nic się nie wydarzyło.
– Co jest, kurde?
   Trakcja czy jak? Martwy dom łapczywie chwycił jego głos i pochłoną go, tak, że wydawał się zamilknąć szybciej, niż było to możliwe. Czując upiorną rękę strachu na karku, nie odwracając się od schodów, cofnął się do pokoju, odnajdując na biurku skórzaną rękojeść noża myśliwskiego. Nie był on w żaden sposób niezwykły, ot, dwadzieścia centymetrów oksydowanej stali. Jednakże w zadziwiający sposób dodawał pewności siebie.
   Można śmiało powiedzieć, że swojej ostrożności o mały włos nie przypłacił zawałem. Kiedy tuż za sobą usłyszał głośne chrobotanie w szybę, z miejsca przeskoczył połowę pokoju, jeszcze w powietrzu obracając się w jej stronę z ostrzem trzymanym w prostym, odwróconym chwycie. Poczerniała gałąź olchy rosnącej tuż przy domu pomachała mu wesoło, zaraz jednak odlatując, odegnana przez wicher, który jakby znikąd zerwał się za oknem, niosąc za sobą ponure chmury.
   Wypuścił ze świstem powietrze, opierając się o łóżko, może by jednak zrezygnować z tej wody? Nie no, przecież nie przestraszy się wiatru, co nie? Tymczasem powrócił problem niedziałającego światła, może naprawdę zerwało znowu trakcje? I ten dźwięk, co to mogło być?
  Wziął kilka głębokich wdechów, uspakajając bliskie omdlenia serce, i skierował się ponownie na schody. Nie brał latarki, wychodząc z założenia, że raz, jest sam w domu, dwa, jej światło w ciemności tylko go oślepi, dodatkowo zdradzając jego pozycję. Tego pierwszego był całkowicie pewny, przecież jego rodzice i bracia wyjechali na ferie do rodziny, zostawiając go samego w domu. Sam o to poprosił, twierdząc, że mając siedemnaście lat, jest w stanie o siebie zadbać. A teraz trząsł się z niewiadomych przyczyn, wsłuchany w ciemność.
   Dźwięk rozchodził się teraz bez przerwy, nie niknął nawet na chwilę, i wraz z odgłosami lasu tworzył irytującą kakofonię. Ciemność wyostrzyła mu słuch, pozwalając przez to określić skąd dochodziły odgłosy, miał jednak nadzieję, że się mylił. Ani myślał wychodzić na zewnątrz by sprawdzać ich przyczynę.
   Kropla potu spłynęła mu po plecach. Był właśnie w salonie, kiedy usłyszał szuranie zbliżające się od strony pokoju jego rodziców. Ktoś tam był i wyraźnie zmierzał w jego kierunku. Nie czekał nawet pół sekundy, aby wsłuchać się, co to mogło być. Zerwana z wieszaka w biegu kurtka przykryła piżamę, zaś stopy w klapkach zastukały o żwirowaną ścieżkę. Stanął przed budynkiem, dopiero teraz z wahaniem decydując się odwrócić w jego stronę, gdy do spanikowanego mózgu przedarła się jedna informacja. Nie otwierał drzwi, wychodząc.
   Gdyby były wyważone lub leżały gdzieś obok byłby to w stanie zrozumieć, podczas pospiesznej ewakuacji do pobliskiego miasteczka, pobiłby po prostu rekord czasu na bieg krótki z przeszkodami. Jednakże ich nie było. Tam gdzie jeszcze wieczorem, gdy wrócił do domu, były ciężkie, dębowe drzwi, teraz nie było nic, tak jakby drzwi wraz z framugą nagle rozpłynęły się w powietrzu.
   Poczuł, jak spocona koszulka przywiera do ciała, a zbielała ręka drży, zaciskając się kurczowo na rękojeści. Rozejrzał się wokół siebie, lustrując otoczenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zracjonalizować zniknięcie drzwi. Ogród, podczas dni zadbany, kolorowy i wręcz obsesyjnie schludny, okalał go teraz ze wszystkich stron, rzucając kruczoczarne cienie, wspierane przez odsłonięty ponownie księżyc. W mlecznobiałym blasku, który zalał podjazd jego domu, wszystko napawało go lękiem.
   Miękka, zimna dłoń dotknęła jego karku, a cichy dziewczęcy śmiech rozległ się tuż koło jego ucha. Błyskawicznie odwrócił się, tnąc na oślep nożem. Czarna stal przecięła powietrze, jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Za nim, zamiast ścian domu znajdował się las. Wysokie pnie nieznanych mu drzew ginęły w górze. Po jaką cholerę wychodził z tego domu? Kto głupi wychodzi z domu na pierwsze skrzypnięcie w jego wnętrzu? Były to zaledwie pierwsze z tysiąca myśli, które w jednej chwili przebiegły przez jego głowę.
   Znów usłyszał ten śmiech, mimo, że niewątpliwe należał do dziecka, teraz pobrzmiewały w nim złośliwe i pełne samozadowolenia nutki. Boże, ja wariuje, przemknęło mu przez myśl, gdy zawirował wokół własnej osi, starając się dogonić wzrokiem cień kryjący się na krawędzi oka.
-Kim jesteś? -Krzyknął – Pokaż mi się!
   Mimo, że bardzo się starał, w jego głosie zabrakło rozkazującego tonu.
   Usłyszał kolejną salwę śmiechu, jakby ktoś lub coś było bardzo zadowolone z wyprowadzenia go z równowagi. Panicznie rozejrzał się, szukając źródła dźwięku, jednak liczne echa sprawiały, że głos wydawał się dochodzić jakby znikąd. Z wilgotnej ściółki unosiła się gęsta, ciężka mgła. Silne księżycowe światło odbijając się od niej, sprawiało, że cała sytuacja zdawała się jedynie marą senną, koszmarem. Kręcąc wokół, nie zauważył wystającego korzenia, fatalnie potykając się i uderzając głową o wyrosły nagle z mgły pień. W momencie, kiedy poczuł ból, jego nadzieja na to, że to tylko sen ,roztrzaskała się w konfrontacji z twardą rzeczywistością. Roztarł skroń, w której zadudniło od uderzenia.
   Mieniące mu się przed oczami rozbłyski na moment zasłoniły przed jego wzrokiem czarną sylwetkę, która mocno zarysowała się na tle gęstniejących oparów. Te, kilkanaście metrów od niego rozstąpiły się, ukazując parę żywcem wyjętą z tanich filmów grozy. Wysoki, zarośnięty mężczyzna w ciemnym płaszczu na swoim ramieniu trzymał niewielką, kilkuletnią dziewczynkę w białej sukience. Nuciła coś pod nosem, uśmiechając się wesoło. To ona była najwyraźniej właścicielką śmiechu.
– Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie??
   Obcy kompletnie zignorował jego krzyk, w absolutnym milczeniu, z beznamiętnym wyrazem twarzy posuwając się w jego kierunku. Przystanął może siedem metrów od chłopaka i odchylając poły płaszcza, sięgnął w tył, do paska przytrzymującego poprzecierane spodnie, wyciągając ciężki, strażacki topór, z lekkością przerzucając go do drugiej, przypuszczalnie bardziej sprawnej ręki.
   Chłopak oddychał spokojnie, krótkimi kontrolowanym oddechami uspokajał się i koncentrował. Teraz kiedy naprzeciw niego stała postać, zdawałoby się, z krwi i kości, czuł się zdecydowanie pewniej, wiedząc, że za chwilę strach się skończy i wyćwiczone przez lata odruchy przejmą nad nim kontrolę. Jego ojciec, zapalony fan sportów walki, już kiedy jego syn miał kilka lat wysłał go na pierwsze zajęcia judo, potem gdy okazały się one niewystarczające, uzupełniając je o bardziej brutalne metody walki wręcz.
   Rozsunął stopy, jedną z nich wystawiając delikatnie przed siebie, przygotowując się zarówno fizycznie jak i psychicznie. Obrócił dwukrotnie chwyt noża, sprawdzając, czy rozchodzące się po jego ciele fale adrenaliny przegnały już drżenie rąk. Mężczyzna jednak, jakby nieprzyzwyczajony do tego, że ofiary stają naprzeciw niego z nożem, zamiast uciekać, zawahał się, rzucając pytające spojrzenie w stronę swojego ramienia. Dziewczynka pochyliła się w stronę ucha napastnika i niedosłyszalnie szepnąwszy kilka słów, zeskoczyła z jego ramienia, odsuwając się na bok.
   Mężczyzna chwilę stał jeszcze, jakby balansując delikatnie na ugiętych kolanach, po czym prawie z miejsca, bez rozbiegu pokonał dzielący ich dystans jednym skokiem. Chłopak był jednak doskonale przygotowany i gdy tamten znajdował się jeszcze w powietrzu, chwycił wyciągniętą do cięcia dłoń z toporem, błyskawicznie wykonując zgrabny rzut przez bark, zwalając tym samym przeciwnika na ziemię. Nie puścił jednak ręki, tuż po rzucie wykonując dźwignię, która wygięła plecy mężczyzny w łuk tyłem do niego, tak, że stopy tamtego ledwo dotykały ziemi. Prawa, wolna dłoń z nożem jakby samoistnie znalazła się między czwartym, a piątym żebrem napastnika. Jeśli był człowiekiem, to właśnie tam powinno znajdować się jego serce.
   Takie ułożenie powodowało, że w przypadku próby uwolnienia obcy nadziewał się na ostrze. Było to drastyczne działanie, jednakże jakiś cichy głosik w głowie podpowiadał, że ze strony tamtego nie ma co liczyć na żadną litość. Głosik nazywał się topór strażacki, w sumie był niemy, bo przecież topory nie mówią.
   Mężczyzna zaszamotał się w chwycie, ale wyczuwając, że w tej pozycji nie da rady się wyrwać, niespodziewanie zamachnął się toporem w kierunku, w którym wydawałoby się, powinien wyskoczyć mu łokieć ze stawu. Chłopak pozostawiony bez wyjścia uskoczył, w ostatniej chwili unikając masywnego ostrza, które zaświszczało tuż koło jego głowy. Puszczony przy tym nóż, zaplątał się w fałdy skórzanego płaszcza, pozostając w nich. Obcy stojący do tej pory jedynie na palcach runął w tył siłą swojej masy, nadziewając się na nóż. Dźwięk, który wydało z siebie ostrze wchodzące między żebra, był dość obrzydliwy. Bezwładne ciało zaszamotało się po trawie, wypluwając jeszcze z ostatnim oddechem strzępki krwi, która z przebitych arterii musiała napłynąć do płuc i znieruchomiało.
– O kur...
   Nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ nagle zachwiał się, tracąc władzę nad całym ciałem.
   Leżąc na mokrej ściółce i spoglądając w górę, próbował zrozumieć, czemu właściwie ziemia umknęła mu spod nóg. Chwilę później w polu widzenia pojawiła się czarna burza włosów wraz z dziecięcą twarzą. Jasnofioletowe oczy, zbyt wielkie i jasne by mogły należeć do człowieka, przyglądały mu się z przerażającym zaciekawieniem, jakby oceniając. Tak jak ludzie oceniają, czy ta kura nadaje się już do zarżnięcia. Po chwili, która wydawała się wiecznością, pochyliła się, zbliżając usta do jego ucha i szepnęła tak cicho, że musiał się wysilać, by ja usłyszeć.
-Piekło czeka, czas ucieka, służba lub śmierć dla człowieka?
   Zamrugał, nie rozumiejąc jej słów. Myśli śmigały jak szalone, powoli podsuwając mu szokujące znaczenie tych słów. Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń pochyliła się, znów muskając oddechem jego ucho.
-Nie musisz odpowiadać, jeśli chcesz zostać tu, po prostu kiwnij głową.
   Nie chciał umierać... Chciał żyć, przecież był tak młody, miał jeszcze tyle przed sobą. Nadal nie mógł się ruszyć, mimo, że mogła mieć niecałe dziesięć lat, przygniatała go swoim ciężarem, siadając mu na piersi i prawie przewiercając go na wylot spojrzeniem.
   Delikatnie poruszył głową. Góra, dół.
   W jego piersi jakby zmaterializował się wyjęty znikąd ozdobny sztylet, wydzierając z gardła przerażający skowyt bólu. Ostrze paliło go żywym ogniem, kradnąc przy tym ciepło z jego kończyn. A więc jednak mnie zabije, pomyślał.
   Gwałtownym ruchem wyrwała ostrze z jego ciała, krew bluzgnęła wokół, na ściółkę, na nią. Tracącym ostrość wzrokiem spojrzał jeszcze w jej kierunku. Jej oczy i szeroki, lubieżny uśmiech wydawały się nie pasować do ciała, tak jakby ktoś znacznie starszy został zamknięty w zbyt młodym ciele. Ale to już obserwował przez mgłę, która zbliżyła się powoli, jakby nieśmiało, zakrywając wszystko i odbierając siłę. Szarpnął się, ostatni raz, rozpaczliwie chcąc uciec, jednak nie miał już siły.
– Witamy w piekle...
Ujrzał jeszcze jej szeroki uśmiech. Potem nie widział już nic...
____________________________________________________________
(Krótka) Notka od autora:
Serdecznie witam wszystkich na swoim blogu!
Przede wszystkim zapraszam do komentowania i oceny opowiadania, mimo, że w związku z zawirowaniami związanymi z wyborem miejsca pisania, pojawia się ono w internecie po raz trzeci... 
Na dzień dzisiejszy opowiadania pojawiać się będą na blogu codziennie, ze względu na to, że muszę je poprzerzucać z stron na których pisałem. Później planuję wstawiać je około dwa razy w tygodniu. 
Tymczasem pozdrawiam, i życzę miłej lektury.

Ku Przygodzie

Ku Przygodzie

"Ostat­ni Tar­czow­nik" stał dum­nie na ogrom­nej skale rzu­co­nej po­ko­tem na gra­ni­cy wio­ski. Nie­gdyś na jego miej­scu stała stara straż­ni­ca, wie­śnia­cy do tej pory szep­ta­li o sta­ro­żyt­nych ka­za­ma­tach, które miały się pod nią znaj­do­wać. Dzi­siaj jed­nak jego kryty łup­ka­mi dach trząsł się od gwaru do­bie­ga­ją­cy z jego wnę­trza. Cie­pła, po­god­na noc spę­dzi­ła z oko­licz­nych pól i warsz­ta­tów wielu miesz­kań­ców spra­gnio­nych kufla zim­ne­go piwa. Je­że­li kto zaj­rzał­by jed­nak przez okno, za­uwa­żył­by grupę wy­raź­nie od­róż­nia­ją­cą się od ba­wią­ce­go się to­wa­rzy­stwa. To, stło­czo­ne wokół usta­wio­ne­go w cen­trum, oto­czo­ne­go ni­skim mur­kiem pa­le­ni­ska wy­raź­ne za­cho­wy­wa­ło pełen sza­cun­ku dy­stans.
Przy sto­ją­cym z dala od naj­więk­szej ciżby stole sie­dzia­ły trzy osoby, dwóch męż­czyzn i ko­bie­ta. Star­szy już wie­kiem męż­czy­zna o by­strym wej­rze­niu i buj­nej bro­dzie opróż­niał wła­śnie ko­lej­ny z rzędu kufel, sprze­cza­jąc się z bar­czy­stym na­jem­ni­kiem sie­dzą­cym na­prze­ciw­ko. Tam­ten, szer­szy niż wy­so­ki, z kil­ku­krot­nie po­ła­ma­nym nosem i licz­ny­mi bli­zna­mi pe­ro­ro­wał o czymś z za­wzię­ciem wy­ma­chu­jąc przy tym nie­bez­piecz­nie gli­nia­nym na­czy­niem. Po pra­wej od nich sie­dzia­ła ko­bie­ta, huś­ta­jąc się na krze­śle, opie­ra­ła się o ścia­nę, z po­bła­ża­niem ob­ser­wu­jąc świę­tu­ją­cych ludzi. Dosyć młoda, o spoj­rze­niu dra­pież­ni­ka, ba­wi­ła się krót­kim, pie­kiel­nie ostrym no­ży­kiem.
Była to grupa po­szu­ki­wa­czy przy­gód, któ­rzy nie dalej niż księ­życ wcze­śniej przy­by­li na wieść o kło­po­tach ludzi z wio­ski. Teraz, w spek­ta­ku­lar­ny spo­sób wy­ko­naw­szy za­da­nie, prze­pi­ja­li wy­pła­tę, ra­cząc się przy tym do­sko­na­łą pie­cze­nią ser­wo­wa­nym przez karcz­ma­rza. I jemu na­le­ży po­świę­cić ka­wa­łek tej hi­sto­rii. We­te­ran kilku wojen, czego do­wo­dem był wy­raź­nie zu­ży­ty ekwi­pu­nek za­wie­szo­ny na jed­nej ze ścian, pro­wa­dził ten przy­by­tek od kil­ku­na­stu już lat. Lu­bia­ny przez miej­sco­wych, po­sia­dał naj­więk­szą z cnót, jaką mógł po­siąść karcz­marz. Nie roz­wad­niał piwa.
-Sta­ry, wra­ca­jąc do te­ma­tu, nie ma sensu zo­sta­wiać w tej bu­dzie. Żad­ne­go wą­pie­rza tu nie ma, roz­hi­ste­ry­zo­wa­ni to­piel­ca­mi wie­śnia­cy wy­my­śla­ją sobie ko­lej­ne­go po­two­ra, a my tylko tra­ci­my tu czas.
Star­szy męż­czy­zna po­gła­dził się po bro­dzie, strzą­sa­jąc przy oka­zji kro­pel­ki po­zo­sta­łe­go na niej trun­ku.
-Są­dzę, że po­win­ni­śmy tu zo­stać dzień czy dwa, to nie wy­glą­da­ło jak od­pa­rze­nie skóry, ale praw­dzi­we uką­sze­nie. Ma­giem je­stem, znam się na tym.
Ko­bie­ta ode­pchnę­ła się od ścia­ny i prych­nę­ła.
-A ten ze swoim sta­łym ar­gu­men­tem, jak mu się koń­czą inne, to wy­sko­czy jak leszy z pu­deł­ka z takim. Ale do rze­czy, zo­stań­my tu dzień lub dwa, i chło­pi się ucie­szą, i mój brzuch, bo żona ku­cha­rza, trze­ba jej przy­znać, go­tu­je świet­nie.
-To może byś się na­pi­ła z nami, za­pew­niam cię, że piwo tez mają tu do­sko­na­łe.
Mó­wiąc to, na­jem­nik uśmie­chał się zło­śli­wie, zna­jąc nie­szczę­sną przy­pa­dłość swo­jej to­wa­rzysz­ki. Ta bo­wiem nie to­le­ro­wa­ła al­ko­ho­lu, no, może poza de­li­kat­ny­mi el­fi­mi wi­na­mi.
-A sam sobie pij te szczy­ny, zo­ba­czy­my, kto ci bę­dzie balie przy­no­sił, panie rzy­gam dalej niż widzę.
-Ooo moja droga, ale piwa w to nie mie­szaj, Nor ma rację, na­praw­dę jest dobre.
Mag na­zy­wał się Alve­rion, co jed­nak czę­sto skra­ca­no do sa­me­go Ala. Wbrew obie­go­wej opi­nii był praw­dzi­wym dy­plo­mo­wa­nym ma­giem po Uni­wer­sy­te­cie, cho­ciaż zwy­kle ukry­wał swoją praw­dzi­wą moc, która w sta­nach upo­je­nia al­ko­ho­lo­we­go po­tra­fi­ła być iście im­po­nu­ją­ca. Na­jem­nik był nor­dem przez co prze­zy­wa­no go per Nor, prze­żył po­dob­no wię­cej wojen niż miał lat. Imie­nia ko­bie­ty nikt nie pa­mię­tał, nawet ona sama, przy­lgnę­ło zatem do niej prze­zwi­sko sprzed lat, gdy jako młody dzie­ciak przy­pa­łę­ta­ła się do awan­tur­ni­czej pary.
***
Drzwi otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie, ude­rza­jąc z roz­ma­chem o ścia­nę. Prze­ciąg zdmuch­nął po­za­pa­la­ne na sto­łach świe­ce, i stłu­mił ogień pa­le­ni­ska za­nu­rza­jąc karcz­mę w ciem­no­ści i opa­rach dymu. Na tle księ­ży­ca, który na chwi­lę wy­chy­nął spo­śród po­wsta­łej ku­rza­wy, uka­za­ła się syl­wet­ka, bły­ska­wicz­nie jed­nak znik­nę­ła nie po­zwa­la­jąc bie­siad­ni­kom przyj­rzeć jej się do­kład­niej.
-Wą­pierz!!!!!
Hi­ste­rycz­ny wrzask ko­wa­lo­wej wy­rwał tłusz­czę z otę­pie­nia, po­wo­du­jąc la­wi­nę zda­rzeń, która prze­to­czy­ła się wraz z krzy­kiem po wiel­kiej izbie. Lu­dzie zbi­ja­li się w grupy, wrzesz­cze­li, po­py­cha­li się sta­ra­jąc do­stać jak naj­da­lej od wej­ścia. Jakiś za­po­bie­gli­wy pa­cho­łek chwy­cił krze­sło na pręd­ko przy­go­to­wu­jąc zgrab­ny kołek. Wpraw­dzie nie osi­ko­wy, a dę­bo­wy, ale ka­płan obie­cy­wał kie­dyś, że w po­trze­bie i taki za­dzia­ła.
Prze­ciąg uspo­ko­ił się, po­zwa­la­jąc ża­ro­wi z mu­ro­wa­ne­go pa­le­ni­ska roz­bły­snąć po­now­nie. Mięk­kie świa­tło roz­la­ło się wokół uka­zu­jąc powód za­mie­sza­nia. Po­stać, która uka­za­ła się w drzwiach wcale nie znik­nę­ła, po pro­stu zwa­li­ła się na zie­mię, tak jak stała. Po krót­kich oglę­dzi­nach, po­prze­dzo­nych za­po­bie­gaw­czym po­sztur­cha­niem koł­kiem, roz­po­zna­no cze­lad­ni­ka mły­na­rza, mło­de­go chło­pacz­ka o burzy brą­zo­wych loków.
Karcz­marz prze­pchnął się przez tłum, klę­ka­jąc obok chło­pa­ka i pod­no­sząc nieco jego głowę obej­rzał ją do­kład­niej. By­stre oczy we­te­ra­na na­tych­miast do­strze­gły dwa nie­wiel­kie na­kłu­cia na szyi chło­pa­ka znaj­du­ją­ce się nieco pod żu­chwą. Znak, że zo­stał on za­ata­ko­wa­ny od tyłu, w innym wy­pad­ku znaj­do­wa­ły by się gdzie in­dziej.
-Wą­pierz, wą­pierz wam mówię lu­dzi­ska.
-Maga, maga tu daj­cie !!
Ale Sta­re­go ni­g­dzie nie było. Na próż­no lu­dzie szu­ka­li go po całej izbie, za­rów­no pod sto­łem jak i we wszyst­kich jej ką­tach, cza­ro­dziej wy­pa­ro­wał.
-Jak po­trzeb­ny to znika...
-Co ty mó­wisz, on prze­cie swój chłop jest, pew­nie już bada co i jak albo i nawet goni wi­no­waj­cę.
-Pew­ny je­steś? Na moje oko to się odlać wy­szedł, czy coś w ten deseń, albo ode­spać po­szedł, mocno się już na no­gach chwiał.
Go­rącz­ko­we szep­ty nio­sły się wszę­dzie wokół, nic więc zatem dziw­ne­go, że za­rów­no Nor jak i Nowa wy­śli­zgnę­li się bez prze­szkód. Udało im się unik­nąć dzię­ki temu trud­nych pytań, które na pewno mu­sia­ły paść. Kto? Gdzie teraz jest? Kto się nim zaj­mie? A go­nie­nie za wam­pi­rem, głod­nym w do­dat­ku, bo ofia­ra mu ucie­kła, było ostat­nią rze­czą na jaką mieli ocho­tę. Tylko, że Stary znik­nął, i byli teraz w krop­ce. Zo­sta­wić go nie lza, ale jak go teraz po nocy zna­leźć?
-Nowa, masz jakiś po­mysł?
Wo­jow­nik ode­zwał się pierw­szy, gdy sta­nę­li by od­sap­nąć za tar­ta­kiem, ka­wa­łek od głów­nej ulicy. Zdjął ka­pe­lusz, prze­cie­ra­jąc wy­cią­gnię­tą zni­kąd szmat­ką spo­co­ne od biegu czoło.
-Niech mnie leszy jeśli tak, zrzę­da nie mógł zna­leźć lep­sze­go mo­men­tu na pi­jac­kie wy­ciecz­ki...
-Szu­ka­my go? Czy li­czy­my, że sam się znaj­dzie?
Fuk­nę­ła po­pra­wia­jąc uło­że­nie po­chwy. Rę­ko­jeść sza­bli groź­nie za­lśni­ła od­bi­ja­jąc wąski sierp księ­ży­ca.
-Wi­dzia­łeś ślad, gdzieś tu lata wą­pierz, albo jesz­cze le­piej strzy­ga, zna­jąc nasze szczę­ście. Jest wście­kła i głod­na, a Al zo­sta­wił księ­gę w po­ko­ju. Jak wpad­nie na nią albo pół­noc­ni­cę to do­pie­ro bę­dzie jazda.
-Wy­star­czy­ło po­wie­dzieć, szu­ka­my...Głowa mi pęka, więc bez skom­pli­ko­wa­nych wy­ra­żeń po­pro­szę.
Wi­dząc zbli­ża­ją­ce się świa­tło po­chod­ni scho­wa­li się głę­biej w cie­niu. W mia­stecz­ku wrza­ło, lu­dzie la­ta­li wokół, zbie­ra­li się w grup­ki po­szu­ki­waw­cze, czy też po pro­stu upew­nia­li, że u są­sia­dów wszyst­ko w po­rząd­ku. Fak­tem jed­nak było, że przez to po­ru­sze­nie cię­żej im bę­dzie zna­leźć za­rów­no wą­pie­rza, jak i unik­nąć ludzi. Nie raz to już wi­dzie­li, jeśli w wio­sce dzia­ło się coś ma­gicz­ne­go, lub zwy­czaj­nie złego to wpierw ob­wi­nia­ło się za to ob­cych. Oni ob­cy­mi do końca nie byli, ale z braku in­nych moż­li­wo­ści...
-Nor, idzie­my na pola, mu­si­my się upew­nić, że stary tam nie po­szedł od­po­cząć, jesz­cze gotów za­po­mnieć jaka go­dzi­na się zbli­ża.
-Chcesz złą czy gor­szą wia­do­mość ?
Z ze­zo­wa­ła na niego z za­nie­po­ko­je­niem przy­glą­da­jąc się jego twa­rzy.
-Gor­szą naj­pierw.
-Szczać mi się chce...
-A ta zła ?
-Za­po­mnia­łem to­por­ka z karcz­my...jakoś tak, za­po­dział mi się.
Wes­tchnę­ła cięż­ko, wkła­da­jąc w dźwięk całe swoje nie­szczę­ście spo­wo­do­wa­ne nie­udol­no­ścią part­ne­ra.
-Szczaj, zaraz coś ci sko­łu­ję.
***
Przy­ci­snę­ła głowę wo­jow­ni­ka do ziemi, w ostat­niej chwi­li uni­ka­ją za­uwa­że­nia. Ten po­dzię­ko­wał jej tylko ski­nie­niem, ści­ska­jąc w dłoni tasak do mięsa. Wy­wa­żo­ny był ka­ta­stro­fal­nie, w do­dat­ku upa­pra­ny jakąś po­so­ką, ale nie było czasu ma­ru­dzić.
Zjawę za­uwa­ży­li na szczę­ście pierw­si, przy­naj­mniej Nowa za­uwa­ży­ła, w innym wy­pad­ku nie wia­do­mo, czy bez po­mo­cy maga udało by im się uciec. Pół­noc­ni­ca uno­si­ła się po­śród łanów wy­so­kiej psze­ni­cy, spod zwiew­nej płach­ty bia­łe­go ma­te­ria­łu jakim była okry­ta, wy­sta­wa­ły za­su­szo­ne koń­czy­ny zwień­czo­ne szpo­na­mi. Za życia mu­sia­ła być pięk­na, jed­nak­że teraz, jako demon, z pew­no­ścią bu­dzi­ła je­dy­nie obrzy­dze­nie.
Wo­jow­nicz­ka ge­stem po­ka­za­ła tył, na­ka­zu­jąc męż­czyź­nie wy­co­fa­nie się. Nie pod­nie­śli się, aż do mo­men­tu gdy zbli­ży­li się do linii za­bu­do­wy.
-Tam go nie było, ale na­stęp­nym razem trzy­maj ten ceber nieco niżej, jeśli łaska.
Nor prych­nął tylko, ma­cha­jąc z iry­ta­cją ręką. Ob­cią­gnął wy­mię­tą tu­ni­kę, i ro­zej­rzał się do­oko­ła. Wie­śnia­cy nie uspo­ko­ili się, je­dy­nie zor­ga­ni­zo­wa­li, me­to­dycz­nie prze­szu­ku­jąc oko­licz­ne łąki. Z dala widać było blask licz­nych po­chod­ni, od­bi­ja­ją­cych się od róż­ne­go ro­dza­ju broni.
-Jak są­dzisz, wpad­ną na nią ?
-Ra­czej nie, prę­dzej zej­dzie im z drogi, nie bę­dzie jej się chcia­ło zabić tak wielu.
-Może i masz rację. Masz jakiś po­mysł gdzie szu­kać teraz ?
Otwo­rzy­ła usta aby od­po­wie­dzieć, nie zdą­ży­ła jed­nak. Ich głowy prze­szy­ła nagle myśl, po­je­dyn­cze słowa w krót­kich od­stę­pach. "Piw­ni­ca. Je­stem. Karcz­ma. Przy­go­tuj­cie. Konie. " Za­mar­li, czu­jąc w gło­wach pa­skud­ne wi­bra­cje, sku­tek ubocz­ny uży­cia te­le­pa­tii na nie­przy­go­to­wa­nych oso­bach. Nie mu­sie­li się ze sobą ko­mu­ni­ko­wać, lata wspól­nej po­dró­ży spra­wi­ły, że nie za­sta­na­wia­li się nad tym, co każde z nich musi zro­bić.
Kiedy Nowa wy­pro­wa­dza­ła konie ze staj­ni, męż­czy­zna zręcz­nie wspiął się na dru­gie pię­tro karcz­my za­prze­cza­jąc tym samym mitom iż ma­syw­ni męż­czyź­ni nie są zbyt do­bry­mi wspi­na­cza­mi. Z góry do­bie­gły dźwię­ki szyb­kie­go pa­ko­wa­nia, brzęk ka­raf­ki i ciche prze­kleń­stwa. Już kilka chwil póź­niej scho­dził na dół zjeż­dża­jąc naj­pierw po krót­kim dasz­ku, na­stęp­nie ska­cząc pro­sto na zie­mię.
-Idzie­my po niego? Mam księ­gę, tak na wszel­ki wy­pa­dek.
-Wi­dzę, topór też, gdzie tasak?
-Zo­sta­wi­łem wbity w strop, tak, żeby mieli za­gad­kę.
-Na Swa­ro­ga, ty na­praw­dę je­steś kre­ty­nem, wiesz ?
Po­zo­sta­wi­li konie przy­wią­za­ne przed karcz­mą, dzię­ki temu, że więk­szość miesz­kań­ców uga­nia­ła się za wą­pie­rzem po po­lach, nie było ry­zy­ka, że je ktoś ukrad­nie. W mil­cze­niu skie­ro­wa­li się ku bocz­ne­mu wej­ściu do piw­nicz­ki. Miała ona bo­wiem dwa wej­ścia, jedno, z karcz­my, pro­wa­dzi­ło do jej płyt­szej czę­ści i znaj­do­wa­ło się nie­da­le­ko pa­le­ni­ska, dla­te­go nie było moż­li­wym z niego sko­rzy­stać w dys­kret­ny spo­sób. Dru­gie pro­wa­dzi­ło do jej star­szej czę­ści, któ­rej karcz­marz uży­wał do prze­cho­wy­wa­nia wina. Było tam zimno, ale w miarę sucho co sta­no­wi­ło od­po­wied­ni kli­mat by tru­nek się nie ze­psuł.
Ka­mien­ne scho­dy oka­za­ły się tra­gicz­nie śli­skie, zaś pół­mrok zmu­sił do scho­dze­nia po nich po omac­ku. Świa­to­wi­do­wi dzię­ki, że nikt nie zgi­nął.
Ciem­ność znik­nę­ła gwał­tow­nie, gdy pod jedną ze ścian roz­bły­snął ogień. Nie była to może efek­tow­na kula ognia, a je­dy­nie peł­za­ją­ce po ręce pło­mie­nie, ale da­wa­ły jasne, choć nieco nie­rów­ne świa­tło, więc nada­wa­ły się ide­al­nie. Stary mag wstał opie­ra­jąc się o ścia­nę, a nie­ja­ki­mi trud­no­ścia­mi utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę.
-Za­nim za­py­ta­cie, go­ni­łem wą­pie­rza. Nie, nic mi nie jest, i nie, nie ugryzł mnie.
-Pfff, a kto by się tam tobą przej­mo­wał stary pryku. Po pro­stu masz nasze pie­nią­dze...
Mimo tego co po­wie­dzia­ła, na twa­rzy Nowy ma­lo­wa­ła się wy­raź­na ulga, za­prze­cza­ją­ca jej sło­wom. Tym­cza­sem Nor wszedł do piw­ni­cy, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła.
-I co, masz go? Znisz­czeń brak, więc pew­nie go jeno prze­gna­łeś.
-Ją. To jest ona, i chcia­łem wam moi dro­dzy przed­sta­wić na­sze­go no­we­go to­wa­rzy­sza.
Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się do wo­jow­ni­ka który z wy­ra­zem cał­ko­wi­te­go zszo­ko­wa­nia spo­glą­dał na cza­ro­dzie­ja.
-Przy­wa­lił głową o co? Nor, rych­tuj się, wią­zać go trze­ba bę­dzie.
Mag ro­ze­śmiał się, wzmac­nia­jąc przy tym siłę pło­mie­ni, peł­ga­ją­cych mię­dzy pal­ca­mi. Te unio­sły się wyżej, prze­ga­nia­jąc cie­nie. Wy­so­ka po­stać wy­chy­nę­ła z kąta, sta­jąc na­prze­ciw­ko dwój­ki na­jem­ni­ków, jakby z obawą wy­glą­da­jąc zza ple­ców Sta­re­go.
-To Chyża, jak sami wi­dzi­cie, wą­pierz.
-Ocza­dzia­łeś ba­ra­nie??? Strzy­gę z nami brać chcesz?! Wiesz co nam chło­pi za nią zro­bią jak za­uwa­żą?
-Chy­ża uśmiech­nij się, pro­szę.
Zrzu­co­ny z głowy kap­tur, od­sło­nił burzę czar­nych loków i wiel­kie ciem­no brą­zo­we oczy. Pełne wargi roz­chy­li­ły się de­li­kat­nie, uka­zu­jąc nor­mal­ne, ludz­kie zęby.
-Jak wi­dzi­cie, jest tylko pół wą­pie­rzem, po­tra­fi kryć to kim jest, a i magom tak łatwo jej wy­kryć nie bę­dzie.
-Do­bra, dobra. Zro­zu­mia­łam, ale po kiego czor­ta brać ją z nami chcesz? Młodych się za­chcia­ło zbe­reź­ni­ku?
-Cóż...jakby wam to po­wie­dzieć, my się z Chyżą znamy, tak już z pięćdziesiąt lat. Po raz pierw­szy spo­tka­li­śmy się chyba pod­czas Nocy Stosów, kiedy oca­li­ła mi życie. Więc jak sami wi­dzi­cie, mam po­wo­dy aby teraz pomóc jej.
Ko­bie­ta mil­cza­ła, wo­dząc ocza­mi od maga do dziew­czy­ny. Ile ona mogła mieć lat? Mimo wszyst­ko wy­glą­da­ła na góra szesnaście ale prze­cież stary mówił... Zmarsz­czy­ła gniew­nie brwi i spoj­rza­ła na Ala.
-A co jeśli po­wiem, że nigdzie nie jadę?
***
Ko­by­ła Nowy we­so­ło za­rża­ła gdy w polu wi­dze­nia po­ja­wi­ła się resz­ta grupy. Klacz Chy­żej nie­spo­koj­nie stro­szy­ła uszy na swo­je­go jeźdź­ca, nie­po­ję­tym szó­stym zmy­słem wy­czu­wa­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo. Nor wlókł się na samym końcu, lekko zie­lo­ny na twa­rzy.
Ka­wal­ka­da wje­cha­ła wła­śnie na wzgó­rze, z któ­re­go roz­po­ście­rał się sze­ro­ki widok na go­ści­niec pro­wa­dzą­cy aż pod góry Ostre. Wscho­dzą­ce słoń­ce oświe­tla­ło ich syl­wet­ki.
-Jaki kie­ru­nek Al?
-Ku przy­go­dzie Nowa, jak za­wsze, ku przy­go­dzie.
Nikt nie za­uwa­żył nagle po­smut­nia­łej twa­rzy wam­pir­ki i no­stal­gicz­ne­go spoj­rze­nia maga, wpatrzonego gdzieś przed sie­bie.

Laleczka Wudu cz.III

Laleczka Wudu cz.III

Powoli schyliła się po nóż, starając się zrobić to jak najwolniej. Głos najwyraźniej docenił jej starania w nie zwróceniu na siebie uwagi, bo usłyszała cichy śmiech.
- Co chcesz mi tym zrobić? - Wydawał się szczerze zainteresowany jej działaniami - Mnie tu nie ma, to tylko medium. - Przez chwilę zamilkł jakby zastanawiając się nad czymś, po czym dodał - Znajdź mnie.
- A co, jeśli nie? - Była przestraszona, to co się działo wokół niej na pewno nie można było nazwać normalnym. A teraz była dodatkowo zła. W ciągu ostatnich dwóch dni z błagającego, ginącego stworzonka, zaczął być coraz bardziej natarczywy, kim on był w końcu mogła wywalić tą zakichaną laleczkę w cholerę i mieć święty spokój.
- Nie domyślasz się ? - Głos, mimo, że nadal zdawał się być miły i przemawiał łagodnie twardniał z każdą sekundą.
Nagle dotarło do niej. Jeśli był w stanie kierować laleczką, to czy ten duch nie mógł też posłużyć się innymi przedmiotami. Momentalnie jej spojrzenie znalazło się na nożu po czym znów przeniosło się na małą figurkę. Zimny pot pojawił się na plech sprawiając, że mimo ciepła panującego w domu, jej zrobiło się strasznie zimno.
- Nie mogę kierować martwymi przedmiotami, jeśli ci o to chodzi. - Poczuła ciarki, z tony błagalnego nie zostało już nic. Teraz brzmiało to tak jakby ten ktoś bardzo dobrze się bawił. - Ale krew, która mnie ożywiła daje mi ogromne możliwości interakcji z ożywicielem. Wiesz, to co było częścią ciała nigdy nią być nie przestaje.
Głos zabrzmiał makabrycznie. Nie myślała teraz już o niczym innym, jedynie o tym jak może najszybciej się wydostać z domu. Niech mówi co chce, kiedy tylko rozproszy się jego uwaga, jej tu już nie będzie.
- Ale mam szczerą nadzieję, że nie będę musiał stosować przymusu. -Ten głos usłyszała wewnątrz swojej głowy.
Nie mogła się poruszyć, strach sparaliżował jej ciało, odebrał zdolność mowy i logicznego milczenia. Wpatrywała się tylko tępo przed siebie nie mogąc zebrać myśli. Jak stąd uciec, jeśli on może w każdej chwili zabrać jej ciało ? Zegar wybijający szesnastą zabrzmiał w na stałej ciszy jak grom. Głośno tykający sekundnik sprawiał, że z każdym uderzeniem wskazówki czuła dreszcze na plecach.
- No, no, już nie rozpaczaj tak, jeśli będziesz w takim stanie, na nic mi się nie przydasz- Głos zabrzmiał prawie dobrodusznie, co w zestawieniu z wydarzeniem sprzed paru sekund zdawał się tak absurdalne, że prawie śmieszne.
- Po co ja ci jestem, skoro mogłeś od początku posłużyć się czyimś ciałem ?
To pytanie było dla niej ważne. Jeśli tego nie mógł zrobić, to znaczyło, że miał jakieś ograniczenia. Jeśli je miał, to mogła je przeciw niemu wykorzystać.
- Jestem słaby, zapieczętowany gdzieś w podziemiu. Tylko twoja krew daje mi siłę aby się z niego wydostać. Sam byłem jedynie na tyle silny, by złamać część pieczęci. Teraz cześć mojego umysłu jest tu z tobą, ale reszta wciąż tkwi w więzieniu. A drugi powód? Nie wiem gdzie dokładnie jestem pochowany, aby mnie odnaleźć potrzeba mi osoba która rozwiąże tą przeklętą rymowankę. Ja nie widzę, wyczuwam tylko otoczenie, to jak echolokacja, jak nietoperz. - W jego głosie wyczytała obrzydzenie, jakby wstydził się tego kim jest- Więc fresków raczej nie zobaczę.
Więc tylko dlatego pozwoliłeś mi jeszcze żyć. Ty... nie, przysięganie zemsty jej w tym momencie w niczym nie pomoże, póki żyje jest jeszcze szansa, że jakoś się z tego wyplącze. Może, jeśli odnajdzie miejsce pochówku i naprawi pieczęć, czy też więzienie, da radę uciec.
- Chodź, już czas, pamiętaj, będę cię obserwował.
Strach, to to co po sobie pozostawił. Jedyne co teraz miała, to swoje własne myśli, bo nawet jej ciało w każdym momencie mogło się stać jej wrogiem.
Cholera, cholera jasna, czemu to mnie musiało akurat trafić ?
***
Okienko prowadzące do piwnicy było jeszcze bardziej zarośnięte niz pamiętała. Gęsty krzak róży nastroszony kolcami prawie całkowicie zasłaniał wejście, tak, że aby się przez nie przecisnąć musiała część z niego wyciąć. Powoli zsunęła się do piwnicy. Jeden z kolców boleśnie zadrapał ją w twarz, gęsta strużka krwi spłynęła po policzku.
- Auuu - jęknęła.
Odpowiedziało jej echo. Rozejrzał się wokół siebie, ciekawie wodząc oczami po ścianach. Nie było jej tu nigdy, a gęste krzaczory wraz z brudną szybką w oknie skutecznie uniemożliwiały podglądanie. Kiedy dokładnie się rozejrzała prawie gwizdnęła z podziwu. Korytarz w którym wylądowała był naprawdę obszerny.Półokrągły, dość szeroki, dawał sporo przestrzeni.
- Hej, hej, hop, hop!? - Wewnątrz zamkniętej przestrzeni jej krzyk zabrzmiał prawie jak grom. Lubiła się tak bawić. W dzieciństwie wiele razy obrywało jej się od rodziców za krzyczenie w lesie albo w górach. Z tym, że w górach bardziej.
Powoli ruszyła wzdłuż korytarza. Przez kilkanaście pierwszych metrów światło dawało jej niewielkie okienko, ale im dalej pozostawiała je za sobą, tym bardziej pogrążał ją mrok. Wyciągnęła latarkę z kieszeni i zakręciła korbką dynamo. Co za szczęście, że nie zapomniał jej ze sobą wsiąść kiedy się tu zbierała, bo musiałaby iść po omacku. A wspinanie się po róży z powrotem, i jeszcze raz podczas powrotu, wcale jej się nie podobało. Migotliwe światło drgało przez moment, po czym ustabilizowało się, rozświetlając drogę przed nią. Cały korytarz wymurowany był z palonej cegły, która tworzyła samoistnie na ścianie czerwono-czarną mozaikę.
- Kap, kap - W tle słyszał wodę zderzającą się z podłogą. Widać wilgotne powietrze z domu w styczności z zimnem podziemi skraplało się. Co nie zmieniało faktu ze odgłos był bardzo nieprzyjemny. Taki...straszny.
Po bokach ciągnęły się rzędy pomieszczeń gospodarczych. Na razie ją nie interesowały, chciała się przekonać jak daleko ciągnął się główny korytarz. Podążała przed siebie wsłuchana w ciszę mąconą jedynie echem jej kroków. Zgodnie z jej przewidywaniami korytarz w pewnym punkcie gwałtownie skręcał i kończył się schodami na górę wraz z zamurowanym wejściem do niego.
Westchnęła, czyli to nie będzie takie proste, żadnych tajemnych odnóg czy czegoś takiego. Postanowiła, że po prostu po kolei przeszuka wszystkie pomieszczenia. Jeśli niczego nie znajdzie, nie będzie o to zbytnio zła. Zawróciła skręcając w pierwsze wejście. W tej części piwnicy było potwornie ciemno, nawet równe światło latarki zdawało się blednąć w porównaniu z atakującym je mrokiem. Stała po środku pomieszczenia, wodząc po ścianach latarką i zastanawiając się do czego ten skład był kiedyś przeznaczony. Kątem ucha uchwyciła delikatny syk jakby niezadowolenia. Gwałtownie odwróciła się w tamtym kierunku jednak nie była w stanie dostrzec.
-Kurde, coś mi się zaczyna wyobrażać ze strachu - parsknęła.
Odwróciła się w przeciwnym kierunku do wyjścia i zaczęła eksplorować całość miejsca. Po oględzinach okazało się dość duże, około piętnastu kroków kwadratowych. Uśmiechnęła się w myślach myśląc o tym sformułowaniu. Takk, bardzo poprawne matematycznie. Za to długie przepatrywanie pomieszczenia mogło jej określić w końcu jego funkcję. Najwyraźniej trzymano tu beczki z piwem, świadczyły o tym drewniane podpory przymocowane do ziemi stalowymi wkrętami, głęboko wpuszczonymi w podłogę.
Westchnęła i zawróciła w stronę wyjścia. Tutaj chyba nic więcej ciekawego nie znajdzie. Zamiast jednak eksplorować magazyn następny w kolejności przeszła do tego naprzeciwko. Nie wiedziała co ją tam ciągnie, po prostu wydawał się budzić w niej największy niepokój, a jakaś pokrętna logika kazała, lub może intuicja, kazała jej szukać w miejscach ciemnych i mrocznych. Wewnątrz było zimno, znacznie zimniej niż gdziekolwiek indziej w piwnicach. Zapewne przez to, że tutaj ciepłą czerwoną cegłę zamienił szaro-stalowy kamień.
Powoli wypuściła powietrze ze zdziwieniem obserwując oddech zmieniający się w parę. Dokładna obserwacja otoczenia pozwoliła jej na zrozumienie zimna panującego wewnątrz. Z powały pomieszczenia zwieszały się liczne haki rzeźnicze. Nie pozostawiały one wątpliwości co do przeznaczenia, ale z drugiej strony nadawało miejscu wystrój jak z horroru. Przeszła się wzdłuż ścian rozglądając dookoła. Kiedyś było tu pewnie jeszcze straszniej pomyślała wyobrażając sobie zwisające na łańcuchach na pół przyrządzone zwierzęta.
- Oo, brrrr - Mimowolnie wydała z siebie dźwięk wzdrygając się, kiedy wielokrotnie odbił się wśród kamiennych ścian. Złowieszczy syk rozległ się tuż nad jej głową. Potknęła się chwytając resztek mięsa zwisających z pobliskiego łańcucha. Odwracając się gwałtownie w stronę miejsca skąd pochodził dźwięk zobaczyła odlatującego nietoperza.
- O boże. - Miała wrażenie, że z nerwów zwariuje. -Ja już wszędzie widzę wszędzie potwory.
W dłoni nadal trzymała łańcuch. Nagle krew odpłynęła jej z twarzy. Jakie mięso, po taki czasie nie ma szans, żeby... Powoli odwróciła głowę, modląc się żeby coś, co trzymała w ręku, tylko z pozoru było zmrożoną ludzką dłonią. Kątem oka dostrzegła duży kształt zwisający z łańcucha. Jednym susem znalazła się metr od znaleziska. Widząc zmasakrowane zwłoki chciała wydać z siebie krzyk, jednak nie zdążyła. Spróchniała klapa będąca tu od niepamiętnych czasów nie wytrzymała tak nagłego ciężaru i z głośnym łomotem zawaliła się pod nią. Zdążyła jedynie cienko pisnąć, zanim ziemia kilka metrów niżej poszybowała jej na spotkanie.
Gruchnęła o nią całym ciężarem. Zanim zemdlała, usłyszała jeszcze trzask pękającej kostki...