poniedziałek, 25 listopada 2019

Ku Przygodzie

Ku Przygodzie

"Ostat­ni Tar­czow­nik" stał dum­nie na ogrom­nej skale rzu­co­nej po­ko­tem na gra­ni­cy wio­ski. Nie­gdyś na jego miej­scu stała stara straż­ni­ca, wie­śnia­cy do tej pory szep­ta­li o sta­ro­żyt­nych ka­za­ma­tach, które miały się pod nią znaj­do­wać. Dzi­siaj jed­nak jego kryty łup­ka­mi dach trząsł się od gwaru do­bie­ga­ją­cy z jego wnę­trza. Cie­pła, po­god­na noc spę­dzi­ła z oko­licz­nych pól i warsz­ta­tów wielu miesz­kań­ców spra­gnio­nych kufla zim­ne­go piwa. Je­że­li kto zaj­rzał­by jed­nak przez okno, za­uwa­żył­by grupę wy­raź­nie od­róż­nia­ją­cą się od ba­wią­ce­go się to­wa­rzy­stwa. To, stło­czo­ne wokół usta­wio­ne­go w cen­trum, oto­czo­ne­go ni­skim mur­kiem pa­le­ni­ska wy­raź­ne za­cho­wy­wa­ło pełen sza­cun­ku dy­stans.
Przy sto­ją­cym z dala od naj­więk­szej ciżby stole sie­dzia­ły trzy osoby, dwóch męż­czyzn i ko­bie­ta. Star­szy już wie­kiem męż­czy­zna o by­strym wej­rze­niu i buj­nej bro­dzie opróż­niał wła­śnie ko­lej­ny z rzędu kufel, sprze­cza­jąc się z bar­czy­stym na­jem­ni­kiem sie­dzą­cym na­prze­ciw­ko. Tam­ten, szer­szy niż wy­so­ki, z kil­ku­krot­nie po­ła­ma­nym nosem i licz­ny­mi bli­zna­mi pe­ro­ro­wał o czymś z za­wzię­ciem wy­ma­chu­jąc przy tym nie­bez­piecz­nie gli­nia­nym na­czy­niem. Po pra­wej od nich sie­dzia­ła ko­bie­ta, huś­ta­jąc się na krze­śle, opie­ra­ła się o ścia­nę, z po­bła­ża­niem ob­ser­wu­jąc świę­tu­ją­cych ludzi. Dosyć młoda, o spoj­rze­niu dra­pież­ni­ka, ba­wi­ła się krót­kim, pie­kiel­nie ostrym no­ży­kiem.
Była to grupa po­szu­ki­wa­czy przy­gód, któ­rzy nie dalej niż księ­życ wcze­śniej przy­by­li na wieść o kło­po­tach ludzi z wio­ski. Teraz, w spek­ta­ku­lar­ny spo­sób wy­ko­naw­szy za­da­nie, prze­pi­ja­li wy­pła­tę, ra­cząc się przy tym do­sko­na­łą pie­cze­nią ser­wo­wa­nym przez karcz­ma­rza. I jemu na­le­ży po­świę­cić ka­wa­łek tej hi­sto­rii. We­te­ran kilku wojen, czego do­wo­dem był wy­raź­nie zu­ży­ty ekwi­pu­nek za­wie­szo­ny na jed­nej ze ścian, pro­wa­dził ten przy­by­tek od kil­ku­na­stu już lat. Lu­bia­ny przez miej­sco­wych, po­sia­dał naj­więk­szą z cnót, jaką mógł po­siąść karcz­marz. Nie roz­wad­niał piwa.
-Sta­ry, wra­ca­jąc do te­ma­tu, nie ma sensu zo­sta­wiać w tej bu­dzie. Żad­ne­go wą­pie­rza tu nie ma, roz­hi­ste­ry­zo­wa­ni to­piel­ca­mi wie­śnia­cy wy­my­śla­ją sobie ko­lej­ne­go po­two­ra, a my tylko tra­ci­my tu czas.
Star­szy męż­czy­zna po­gła­dził się po bro­dzie, strzą­sa­jąc przy oka­zji kro­pel­ki po­zo­sta­łe­go na niej trun­ku.
-Są­dzę, że po­win­ni­śmy tu zo­stać dzień czy dwa, to nie wy­glą­da­ło jak od­pa­rze­nie skóry, ale praw­dzi­we uką­sze­nie. Ma­giem je­stem, znam się na tym.
Ko­bie­ta ode­pchnę­ła się od ścia­ny i prych­nę­ła.
-A ten ze swoim sta­łym ar­gu­men­tem, jak mu się koń­czą inne, to wy­sko­czy jak leszy z pu­deł­ka z takim. Ale do rze­czy, zo­stań­my tu dzień lub dwa, i chło­pi się ucie­szą, i mój brzuch, bo żona ku­cha­rza, trze­ba jej przy­znać, go­tu­je świet­nie.
-To może byś się na­pi­ła z nami, za­pew­niam cię, że piwo tez mają tu do­sko­na­łe.
Mó­wiąc to, na­jem­nik uśmie­chał się zło­śli­wie, zna­jąc nie­szczę­sną przy­pa­dłość swo­jej to­wa­rzysz­ki. Ta bo­wiem nie to­le­ro­wa­ła al­ko­ho­lu, no, może poza de­li­kat­ny­mi el­fi­mi wi­na­mi.
-A sam sobie pij te szczy­ny, zo­ba­czy­my, kto ci bę­dzie balie przy­no­sił, panie rzy­gam dalej niż widzę.
-Ooo moja droga, ale piwa w to nie mie­szaj, Nor ma rację, na­praw­dę jest dobre.
Mag na­zy­wał się Alve­rion, co jed­nak czę­sto skra­ca­no do sa­me­go Ala. Wbrew obie­go­wej opi­nii był praw­dzi­wym dy­plo­mo­wa­nym ma­giem po Uni­wer­sy­te­cie, cho­ciaż zwy­kle ukry­wał swoją praw­dzi­wą moc, która w sta­nach upo­je­nia al­ko­ho­lo­we­go po­tra­fi­ła być iście im­po­nu­ją­ca. Na­jem­nik był nor­dem przez co prze­zy­wa­no go per Nor, prze­żył po­dob­no wię­cej wojen niż miał lat. Imie­nia ko­bie­ty nikt nie pa­mię­tał, nawet ona sama, przy­lgnę­ło zatem do niej prze­zwi­sko sprzed lat, gdy jako młody dzie­ciak przy­pa­łę­ta­ła się do awan­tur­ni­czej pary.
***
Drzwi otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie, ude­rza­jąc z roz­ma­chem o ścia­nę. Prze­ciąg zdmuch­nął po­za­pa­la­ne na sto­łach świe­ce, i stłu­mił ogień pa­le­ni­ska za­nu­rza­jąc karcz­mę w ciem­no­ści i opa­rach dymu. Na tle księ­ży­ca, który na chwi­lę wy­chy­nął spo­śród po­wsta­łej ku­rza­wy, uka­za­ła się syl­wet­ka, bły­ska­wicz­nie jed­nak znik­nę­ła nie po­zwa­la­jąc bie­siad­ni­kom przyj­rzeć jej się do­kład­niej.
-Wą­pierz!!!!!
Hi­ste­rycz­ny wrzask ko­wa­lo­wej wy­rwał tłusz­czę z otę­pie­nia, po­wo­du­jąc la­wi­nę zda­rzeń, która prze­to­czy­ła się wraz z krzy­kiem po wiel­kiej izbie. Lu­dzie zbi­ja­li się w grupy, wrzesz­cze­li, po­py­cha­li się sta­ra­jąc do­stać jak naj­da­lej od wej­ścia. Jakiś za­po­bie­gli­wy pa­cho­łek chwy­cił krze­sło na pręd­ko przy­go­to­wu­jąc zgrab­ny kołek. Wpraw­dzie nie osi­ko­wy, a dę­bo­wy, ale ka­płan obie­cy­wał kie­dyś, że w po­trze­bie i taki za­dzia­ła.
Prze­ciąg uspo­ko­ił się, po­zwa­la­jąc ża­ro­wi z mu­ro­wa­ne­go pa­le­ni­ska roz­bły­snąć po­now­nie. Mięk­kie świa­tło roz­la­ło się wokół uka­zu­jąc powód za­mie­sza­nia. Po­stać, która uka­za­ła się w drzwiach wcale nie znik­nę­ła, po pro­stu zwa­li­ła się na zie­mię, tak jak stała. Po krót­kich oglę­dzi­nach, po­prze­dzo­nych za­po­bie­gaw­czym po­sztur­cha­niem koł­kiem, roz­po­zna­no cze­lad­ni­ka mły­na­rza, mło­de­go chło­pacz­ka o burzy brą­zo­wych loków.
Karcz­marz prze­pchnął się przez tłum, klę­ka­jąc obok chło­pa­ka i pod­no­sząc nieco jego głowę obej­rzał ją do­kład­niej. By­stre oczy we­te­ra­na na­tych­miast do­strze­gły dwa nie­wiel­kie na­kłu­cia na szyi chło­pa­ka znaj­du­ją­ce się nieco pod żu­chwą. Znak, że zo­stał on za­ata­ko­wa­ny od tyłu, w innym wy­pad­ku znaj­do­wa­ły by się gdzie in­dziej.
-Wą­pierz, wą­pierz wam mówię lu­dzi­ska.
-Maga, maga tu daj­cie !!
Ale Sta­re­go ni­g­dzie nie było. Na próż­no lu­dzie szu­ka­li go po całej izbie, za­rów­no pod sto­łem jak i we wszyst­kich jej ką­tach, cza­ro­dziej wy­pa­ro­wał.
-Jak po­trzeb­ny to znika...
-Co ty mó­wisz, on prze­cie swój chłop jest, pew­nie już bada co i jak albo i nawet goni wi­no­waj­cę.
-Pew­ny je­steś? Na moje oko to się odlać wy­szedł, czy coś w ten deseń, albo ode­spać po­szedł, mocno się już na no­gach chwiał.
Go­rącz­ko­we szep­ty nio­sły się wszę­dzie wokół, nic więc zatem dziw­ne­go, że za­rów­no Nor jak i Nowa wy­śli­zgnę­li się bez prze­szkód. Udało im się unik­nąć dzię­ki temu trud­nych pytań, które na pewno mu­sia­ły paść. Kto? Gdzie teraz jest? Kto się nim zaj­mie? A go­nie­nie za wam­pi­rem, głod­nym w do­dat­ku, bo ofia­ra mu ucie­kła, było ostat­nią rze­czą na jaką mieli ocho­tę. Tylko, że Stary znik­nął, i byli teraz w krop­ce. Zo­sta­wić go nie lza, ale jak go teraz po nocy zna­leźć?
-Nowa, masz jakiś po­mysł?
Wo­jow­nik ode­zwał się pierw­szy, gdy sta­nę­li by od­sap­nąć za tar­ta­kiem, ka­wa­łek od głów­nej ulicy. Zdjął ka­pe­lusz, prze­cie­ra­jąc wy­cią­gnię­tą zni­kąd szmat­ką spo­co­ne od biegu czoło.
-Niech mnie leszy jeśli tak, zrzę­da nie mógł zna­leźć lep­sze­go mo­men­tu na pi­jac­kie wy­ciecz­ki...
-Szu­ka­my go? Czy li­czy­my, że sam się znaj­dzie?
Fuk­nę­ła po­pra­wia­jąc uło­że­nie po­chwy. Rę­ko­jeść sza­bli groź­nie za­lśni­ła od­bi­ja­jąc wąski sierp księ­ży­ca.
-Wi­dzia­łeś ślad, gdzieś tu lata wą­pierz, albo jesz­cze le­piej strzy­ga, zna­jąc nasze szczę­ście. Jest wście­kła i głod­na, a Al zo­sta­wił księ­gę w po­ko­ju. Jak wpad­nie na nią albo pół­noc­ni­cę to do­pie­ro bę­dzie jazda.
-Wy­star­czy­ło po­wie­dzieć, szu­ka­my...Głowa mi pęka, więc bez skom­pli­ko­wa­nych wy­ra­żeń po­pro­szę.
Wi­dząc zbli­ża­ją­ce się świa­tło po­chod­ni scho­wa­li się głę­biej w cie­niu. W mia­stecz­ku wrza­ło, lu­dzie la­ta­li wokół, zbie­ra­li się w grup­ki po­szu­ki­waw­cze, czy też po pro­stu upew­nia­li, że u są­sia­dów wszyst­ko w po­rząd­ku. Fak­tem jed­nak było, że przez to po­ru­sze­nie cię­żej im bę­dzie zna­leźć za­rów­no wą­pie­rza, jak i unik­nąć ludzi. Nie raz to już wi­dzie­li, jeśli w wio­sce dzia­ło się coś ma­gicz­ne­go, lub zwy­czaj­nie złego to wpierw ob­wi­nia­ło się za to ob­cych. Oni ob­cy­mi do końca nie byli, ale z braku in­nych moż­li­wo­ści...
-Nor, idzie­my na pola, mu­si­my się upew­nić, że stary tam nie po­szedł od­po­cząć, jesz­cze gotów za­po­mnieć jaka go­dzi­na się zbli­ża.
-Chcesz złą czy gor­szą wia­do­mość ?
Z ze­zo­wa­ła na niego z za­nie­po­ko­je­niem przy­glą­da­jąc się jego twa­rzy.
-Gor­szą naj­pierw.
-Szczać mi się chce...
-A ta zła ?
-Za­po­mnia­łem to­por­ka z karcz­my...jakoś tak, za­po­dział mi się.
Wes­tchnę­ła cięż­ko, wkła­da­jąc w dźwięk całe swoje nie­szczę­ście spo­wo­do­wa­ne nie­udol­no­ścią part­ne­ra.
-Szczaj, zaraz coś ci sko­łu­ję.
***
Przy­ci­snę­ła głowę wo­jow­ni­ka do ziemi, w ostat­niej chwi­li uni­ka­ją za­uwa­że­nia. Ten po­dzię­ko­wał jej tylko ski­nie­niem, ści­ska­jąc w dłoni tasak do mięsa. Wy­wa­żo­ny był ka­ta­stro­fal­nie, w do­dat­ku upa­pra­ny jakąś po­so­ką, ale nie było czasu ma­ru­dzić.
Zjawę za­uwa­ży­li na szczę­ście pierw­si, przy­naj­mniej Nowa za­uwa­ży­ła, w innym wy­pad­ku nie wia­do­mo, czy bez po­mo­cy maga udało by im się uciec. Pół­noc­ni­ca uno­si­ła się po­śród łanów wy­so­kiej psze­ni­cy, spod zwiew­nej płach­ty bia­łe­go ma­te­ria­łu jakim była okry­ta, wy­sta­wa­ły za­su­szo­ne koń­czy­ny zwień­czo­ne szpo­na­mi. Za życia mu­sia­ła być pięk­na, jed­nak­że teraz, jako demon, z pew­no­ścią bu­dzi­ła je­dy­nie obrzy­dze­nie.
Wo­jow­nicz­ka ge­stem po­ka­za­ła tył, na­ka­zu­jąc męż­czyź­nie wy­co­fa­nie się. Nie pod­nie­śli się, aż do mo­men­tu gdy zbli­ży­li się do linii za­bu­do­wy.
-Tam go nie było, ale na­stęp­nym razem trzy­maj ten ceber nieco niżej, jeśli łaska.
Nor prych­nął tylko, ma­cha­jąc z iry­ta­cją ręką. Ob­cią­gnął wy­mię­tą tu­ni­kę, i ro­zej­rzał się do­oko­ła. Wie­śnia­cy nie uspo­ko­ili się, je­dy­nie zor­ga­ni­zo­wa­li, me­to­dycz­nie prze­szu­ku­jąc oko­licz­ne łąki. Z dala widać było blask licz­nych po­chod­ni, od­bi­ja­ją­cych się od róż­ne­go ro­dza­ju broni.
-Jak są­dzisz, wpad­ną na nią ?
-Ra­czej nie, prę­dzej zej­dzie im z drogi, nie bę­dzie jej się chcia­ło zabić tak wielu.
-Może i masz rację. Masz jakiś po­mysł gdzie szu­kać teraz ?
Otwo­rzy­ła usta aby od­po­wie­dzieć, nie zdą­ży­ła jed­nak. Ich głowy prze­szy­ła nagle myśl, po­je­dyn­cze słowa w krót­kich od­stę­pach. "Piw­ni­ca. Je­stem. Karcz­ma. Przy­go­tuj­cie. Konie. " Za­mar­li, czu­jąc w gło­wach pa­skud­ne wi­bra­cje, sku­tek ubocz­ny uży­cia te­le­pa­tii na nie­przy­go­to­wa­nych oso­bach. Nie mu­sie­li się ze sobą ko­mu­ni­ko­wać, lata wspól­nej po­dró­ży spra­wi­ły, że nie za­sta­na­wia­li się nad tym, co każde z nich musi zro­bić.
Kiedy Nowa wy­pro­wa­dza­ła konie ze staj­ni, męż­czy­zna zręcz­nie wspiął się na dru­gie pię­tro karcz­my za­prze­cza­jąc tym samym mitom iż ma­syw­ni męż­czyź­ni nie są zbyt do­bry­mi wspi­na­cza­mi. Z góry do­bie­gły dźwię­ki szyb­kie­go pa­ko­wa­nia, brzęk ka­raf­ki i ciche prze­kleń­stwa. Już kilka chwil póź­niej scho­dził na dół zjeż­dża­jąc naj­pierw po krót­kim dasz­ku, na­stęp­nie ska­cząc pro­sto na zie­mię.
-Idzie­my po niego? Mam księ­gę, tak na wszel­ki wy­pa­dek.
-Wi­dzę, topór też, gdzie tasak?
-Zo­sta­wi­łem wbity w strop, tak, żeby mieli za­gad­kę.
-Na Swa­ro­ga, ty na­praw­dę je­steś kre­ty­nem, wiesz ?
Po­zo­sta­wi­li konie przy­wią­za­ne przed karcz­mą, dzię­ki temu, że więk­szość miesz­kań­ców uga­nia­ła się za wą­pie­rzem po po­lach, nie było ry­zy­ka, że je ktoś ukrad­nie. W mil­cze­niu skie­ro­wa­li się ku bocz­ne­mu wej­ściu do piw­nicz­ki. Miała ona bo­wiem dwa wej­ścia, jedno, z karcz­my, pro­wa­dzi­ło do jej płyt­szej czę­ści i znaj­do­wa­ło się nie­da­le­ko pa­le­ni­ska, dla­te­go nie było moż­li­wym z niego sko­rzy­stać w dys­kret­ny spo­sób. Dru­gie pro­wa­dzi­ło do jej star­szej czę­ści, któ­rej karcz­marz uży­wał do prze­cho­wy­wa­nia wina. Było tam zimno, ale w miarę sucho co sta­no­wi­ło od­po­wied­ni kli­mat by tru­nek się nie ze­psuł.
Ka­mien­ne scho­dy oka­za­ły się tra­gicz­nie śli­skie, zaś pół­mrok zmu­sił do scho­dze­nia po nich po omac­ku. Świa­to­wi­do­wi dzię­ki, że nikt nie zgi­nął.
Ciem­ność znik­nę­ła gwał­tow­nie, gdy pod jedną ze ścian roz­bły­snął ogień. Nie była to może efek­tow­na kula ognia, a je­dy­nie peł­za­ją­ce po ręce pło­mie­nie, ale da­wa­ły jasne, choć nieco nie­rów­ne świa­tło, więc nada­wa­ły się ide­al­nie. Stary mag wstał opie­ra­jąc się o ścia­nę, a nie­ja­ki­mi trud­no­ścia­mi utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę.
-Za­nim za­py­ta­cie, go­ni­łem wą­pie­rza. Nie, nic mi nie jest, i nie, nie ugryzł mnie.
-Pfff, a kto by się tam tobą przej­mo­wał stary pryku. Po pro­stu masz nasze pie­nią­dze...
Mimo tego co po­wie­dzia­ła, na twa­rzy Nowy ma­lo­wa­ła się wy­raź­na ulga, za­prze­cza­ją­ca jej sło­wom. Tym­cza­sem Nor wszedł do piw­ni­cy, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła.
-I co, masz go? Znisz­czeń brak, więc pew­nie go jeno prze­gna­łeś.
-Ją. To jest ona, i chcia­łem wam moi dro­dzy przed­sta­wić na­sze­go no­we­go to­wa­rzy­sza.
Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się do wo­jow­ni­ka który z wy­ra­zem cał­ko­wi­te­go zszo­ko­wa­nia spo­glą­dał na cza­ro­dzie­ja.
-Przy­wa­lił głową o co? Nor, rych­tuj się, wią­zać go trze­ba bę­dzie.
Mag ro­ze­śmiał się, wzmac­nia­jąc przy tym siłę pło­mie­ni, peł­ga­ją­cych mię­dzy pal­ca­mi. Te unio­sły się wyżej, prze­ga­nia­jąc cie­nie. Wy­so­ka po­stać wy­chy­nę­ła z kąta, sta­jąc na­prze­ciw­ko dwój­ki na­jem­ni­ków, jakby z obawą wy­glą­da­jąc zza ple­ców Sta­re­go.
-To Chyża, jak sami wi­dzi­cie, wą­pierz.
-Ocza­dzia­łeś ba­ra­nie??? Strzy­gę z nami brać chcesz?! Wiesz co nam chło­pi za nią zro­bią jak za­uwa­żą?
-Chy­ża uśmiech­nij się, pro­szę.
Zrzu­co­ny z głowy kap­tur, od­sło­nił burzę czar­nych loków i wiel­kie ciem­no brą­zo­we oczy. Pełne wargi roz­chy­li­ły się de­li­kat­nie, uka­zu­jąc nor­mal­ne, ludz­kie zęby.
-Jak wi­dzi­cie, jest tylko pół wą­pie­rzem, po­tra­fi kryć to kim jest, a i magom tak łatwo jej wy­kryć nie bę­dzie.
-Do­bra, dobra. Zro­zu­mia­łam, ale po kiego czor­ta brać ją z nami chcesz? Młodych się za­chcia­ło zbe­reź­ni­ku?
-Cóż...jakby wam to po­wie­dzieć, my się z Chyżą znamy, tak już z pięćdziesiąt lat. Po raz pierw­szy spo­tka­li­śmy się chyba pod­czas Nocy Stosów, kiedy oca­li­ła mi życie. Więc jak sami wi­dzi­cie, mam po­wo­dy aby teraz pomóc jej.
Ko­bie­ta mil­cza­ła, wo­dząc ocza­mi od maga do dziew­czy­ny. Ile ona mogła mieć lat? Mimo wszyst­ko wy­glą­da­ła na góra szesnaście ale prze­cież stary mówił... Zmarsz­czy­ła gniew­nie brwi i spoj­rza­ła na Ala.
-A co jeśli po­wiem, że nigdzie nie jadę?
***
Ko­by­ła Nowy we­so­ło za­rża­ła gdy w polu wi­dze­nia po­ja­wi­ła się resz­ta grupy. Klacz Chy­żej nie­spo­koj­nie stro­szy­ła uszy na swo­je­go jeźdź­ca, nie­po­ję­tym szó­stym zmy­słem wy­czu­wa­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo. Nor wlókł się na samym końcu, lekko zie­lo­ny na twa­rzy.
Ka­wal­ka­da wje­cha­ła wła­śnie na wzgó­rze, z któ­re­go roz­po­ście­rał się sze­ro­ki widok na go­ści­niec pro­wa­dzą­cy aż pod góry Ostre. Wscho­dzą­ce słoń­ce oświe­tla­ło ich syl­wet­ki.
-Jaki kie­ru­nek Al?
-Ku przy­go­dzie Nowa, jak za­wsze, ku przy­go­dzie.
Nikt nie za­uwa­żył nagle po­smut­nia­łej twa­rzy wam­pir­ki i no­stal­gicz­ne­go spoj­rze­nia maga, wpatrzonego gdzieś przed sie­bie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz