Laleczka Wudu cz. IV
Ból był pierwszym co poczuła. Na razie delikatny, szok spowodowany upadkiem nie dopuszczał odczytów z nerwów do mózgu, nie była więc w stanie jeszcze odczuć w pełni tego co spowodował upadek. Kręciło jej się w głowie. Świat wirował dookoła ani na moment nie chcąc przerwać. Spojrzała w dół na nogę, w miejsce skąd pulsowało mrowienie. Żołądek podjechał jej do gardła, dosłownie. Zwymiotowała resztki śniadania. Noga wykrzywiona pod niemożliwym kątem świadczyła o fatalnym złamaniu kostki. Ból zaczął się nasilać, zauważyła jednak , że to nie tylko noga stanowiła jego źródło. Pierwszy oddech, płytki, niesamowicie bolesny. Zachłysnęła się tlenem i krztusząc się zaczęła kaszleć. Na resztki desek, na których leżała spadły kropelki krwi. Połamane żebra. Odchyliła głowę w górę na tyle na ile pozwalał jej obolały kręgosłup i spojrzała w górę. Tak, nic dziwnego, że tak przyłożyła. Szyb, do którego spadła przez klapę miał prawie pięć metrów. Pionowo spadał w dół, lekko szerszy na dole niż na górze, nadal miał nieodgadnioną funkcję. Póki co
analizowała wszystko na chłodno, zbyt wysokie stężenie adrenaliny i innych hormonów, które zostały wydzielone podczas upadku nie pozwalało na panikę oraz odczuwanie jakichkolwiek uczuć. Jednak z każdym momentem czuła coraz wyraźniejszy ból. Najpierw wrócił słuch, do jej uszu dotarł jej własny oddech, bardzo płytki i świszczący. Wzrok rozmazał się tak, że w ciemności ciężko było jej odgadnąć dokąd prowadzi korytarz, w którym leżała.
Szybkie spojrzenie dookoła. Latarka o dziwo cała leżała nadal świecąc około dwa metry od niej. Ból wrócił spotęgowany jej strachem, który powoli docierał do niej przez mgłę, która ją otulała. Tętno przyśpieszyło starając się nadrobić braki tlenu w organizmie jego szybszym pompowaniem uniemożliwiając jej uspokojenie się i podjęcie logicznych działań. Próbowała poruszyć się, podnieś lub chociaż oprzeć na ręce. Był to głupi pomysł co zaraz udowodniło jej ciało. Ból przeszył ją na wskroś wyrywając z jej gardła krzyk. Wyprężyła się nie mogąc znieść bólu co spowodowało kolejną falę cierpienia. Panicznie rozglądała się na boki, jej pierś ciężko falowała w świszczącym oddechy łapczywie chłonąc zimne powietrze. Boże, ja tu umrę, umrę tu. Nie mogła się przemieszczać ani nawet głośno wzywać pomocy, uniemożliwiały jej to żebra, zapewne pogruchotane w styczności z ziemią. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy bólu i strachu. Całkowicie straciła nad sobą kontrolę i cichy szloch zmienił się w płacz.
- Hej, hej, uspokój się - Duch odezwał się centralnie w jej głowie. Po chwili ból zelżał. Najwidoczniej lekko kontrolował jej ciało pomagając jej się uspokoić.
- Panika cię nie uratuje, jeśli mnie uwolnisz pomogę ci, ale na razie mam związane ręce. Patrz, patrz na mnie! - Nawet z jego pomocą przerażonej Ewelinie ciężko było zachować samokontrolę. Poczuła mrowienie na całym ciele, po czym ból zniknął. Zresztą nie tylko on. Razem z nim zniknęły także wszystkie emocje. Uspokoiła się powoli regulując oddech, przez co także impulsy płynące z żeber stały się do zniesienia. Uniosła oczy i wtedy go zobaczyła.
Przez moment mrugała oczami starając się przegonić łzy. Wysoki, nieziemsko piękny stał przed nią w całej okazałości. Lekki blask płynął z jego sylwetki rzucając na ściany ostre cienie. Nie wiedziała wcześniej jak wyobrażać sobie cielesną powłokę właściciela Głosu, zastanawiała się czy w ogóle ją ma. Jeśli nawet jednak się nad tym zastanawiała, to jej wyobrażenia były zupełnie inne. Długie blond włosy spływały po ramionach na plecy kaskadami. Nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy jest ubrany czy nagi, gdyż jego ciało zdawało się lekko przezroczyste, eteryczne. Jakby niematerialne. Delikatnie wyrzeźbione rysy twarzy przyciągały jej wzrok, jednak to oczy sprawiły, że ból świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. W ciemności tunelu zdawały się jaśnieć własnym blaskiem. Wyglądały jak kute z białego złota, niesamowicie piękne patrzyły na nią z cudowną łagodnością, tak, że zapominała i bólu i strachu przed nim. Wtedy się poruszył. Dwoje śnieżnobiałych skrzydeł rozłożyło się na boki, długimi lotkami muskając powałę korytarza. Podszedł do niej jedynie czubkami palców stukając się z ziemią. Skrzydła poruszały się delikatnie, jednak nawet szmer poruszonego powietrza nie dotarł do niej.
- Nie bój się, już nie daleko. - Uśmiechnął się do niej czule, jak ojciec.
- Ja, ja się nie boję. - Już nie, dodała w myślach. Siedziała w ciemnościach, nie czując bólu ani zmęczenia nie mogąc jedynie oderwać wzroku od dwóch gwiazd płonących w jego oczach. Boże, jaki on piękny.
- Jednak wahasz się. - patrzyła na nią, oddalony o zaledwie dwa metry. Anioł. Tak, to musiał być anioł. Żadne inne z boskich stworzeń nie mogło być Jemu podobna. Westchnęła cicho.
- Czemu cię widzę, przecież...przecież jesteś uwięziony - nagła wątpliwość przebiła się przez podziw sprawiając, że przyjrzała mu się dokładniej.
- Jesteś już bardzo blisko, tu moja moc nie jest tak dokładnie zapieczętowana. Błagam cię, pośpiesz się. Niedługo północ jedyna godziny, gdy można otworzyć więzienie. Uzdrowiłem cię z bólu, teraz będziesz mogła z powrotem iść, jednak nie zwlekaj. Błagał ją, i mimo , że zdawał się pokornie prosić w jego oczach gościł triumf. Boże, jaki piękny, znów przemknęło jej przez myśli. Powoli podparła się ręką i chwytając ściany spróbowała podnieść. Faktycznie nie czuła bólu, jednak nie była w stanie ustać na nodze, a popękane żebra trzeszczały z każdym jej ruchem. Postawiła jeden chwiejny krok w jego kierunku.
- Tak , tak dobrze, idź. Będę czekał na ciebie. Z łatwością rozpoznasz moje więzienie. Znikną, zabierając ze sobą światło, które aż do tej chwili oświetlało tunel.
- Nie , nie idź - chciała krzyczeć, jednak wydobyła z siebie jedynie cichy szept. Podniosła rzuconą niedbale latarkę patrząc ze zmartwieniem na nikłe światło, które teraz się z niej sączyło. Szkło chroniące żarówkę w jej wnętrzu było brudne i popękane znacznie obniżając widoczność. Oparta o ścianę postawiła parę pierwszych kroków. Złamana kostka całkowicie odmówiła współpracy. Zatoczyła się na ścianę niezgrabnie chwytając wystających kamieni. Niestety, latarka wypuszczona z asekurujących rąk uderzyła o ziemię i zgasła. Została sama z ciemnością. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Strach i ból tłumione przez czar anioła nie zniknęły całkowicie i teraz towarzyszyły jej w drodze przez mrok. Co chwila potykała się na nierównym chodniku podziemnej drogi i chwytała się ścian, by nie stracić równowagi. Szła długo, nawet bardzo biorąc pod uwagę stan jej ciała. Zmęczenie dawało jej się we znaki, nie miał już prawie sił by poruszać nogami. Poruszała się niezgrabnie do przodu czując wilgoć na policzkach. Jednak Jego bezlitosna wola pchała ją, zataczającą się o kamienie i płaczącą, do przodu. Nie pozwalała jej się poddać ani stanąć mimo , że Ewelina nie chciała już czuć niczego. Całkowita czerń która ją otaczał sprawiła, że jej słuch się wyostrzył zastępując jej nieużyteczny zmysł.
- Bum! Głos potężnego dzwona przetoczył się po podziemiu. Drżenie zmęczonego ciała zlało się z wibracjami wywołanymi dźwiękiem. Przestała liczyć kroki, wiedziała tylko , że było ich dużo. Więcej niż powinna być w stanie zrobić.
- Bum! Kolejne uderzenie. Mimo, że była na nie przygotowana w ciszy która ją otaczała zabrzmiał jak grom, na chwilę ją ogłuszając. Mięśnie ją paliły, czuła że do poruszania się zmusza ją jedynie cudza wola. Poddała się jej całkowicie, w ten sposób mogła zapomnieć o strachu i płaczu który targał nią.
- Bum! Ostatnie uderzenie wzywające wiernych na mszę. To była tradycja jej miasteczka kultywowana przez wieki. Podobno było to związane z legendą którą opowiadali starsi mieszkańcy wioski. O złu, które o północy budziło się ze swojego grobu. Nie pamiętał już, o co w niej dokładnie chodziło jednak fakt był faktem i już od kilku pokoleń sprawowano dodatkową mszę rozpoczynaną o północy. Księża się zmieniali, nadchodziły nowe pokolenia, a tradycja trwała.
Ewelina potknęła się o jedną z wystających płyt podłogi jednak zamiast runąć na ziemię oparła się o jakąś powierzchnię, która niespodziewanie wyrosła przed nią. Pod opuszkami palców poczuła wyryte symbole. Tak, to musiało być tutaj. Poczuła za sobą obecność jednak nie miała siły się odwrócić. Czuła jednak , że Głos który za nią się znajdował był związany z blokiem kamienia o, który była oparta. Po prostu to czuła nie mając pojęcia w jaki sposób. Coś w jej wnętrzu dawało jej tego pewność.
- Jesteś w końcu. Widzisz symbole na tablicy ? - Głos drżał z podniecenia wyczuwając, że moment na który czekał tak długo właśnie nadszedł.
- Nie , nie widzę ich. - Obraz chwiał się na boki i chwilami tracił ostrość uniemożliwiając jej czytanie. Czuła, że jest skrajnie wycieńczona i niewiele jej brakuję, by straciła świadomość. Przy przytomności trzymała ją tylko łuna bijąca z za jej pleców. On tam był.
- Nie szkodzi, ja przeczytam, ty musisz tylko za mną powtórzyć.
Tylko skinęła głową, nie miał siły na nic więcej. Łzy schły na jej policzkach zostawiając słone ścieżki. Teraz, kiedy był za nią nie płakała.
- Będę mówił powoli tak żebyś nie miała problemów z powtórzeniem, uważaj zaczynam. - głos mówił bardzo spokojnie starając się nie okazywać żadnych uczuć. Ewelinie jego słowa bardzo skojarzyły się z nauczycielami dyktującymi uczniom notatkę w jej szkole. Gdyby mogła zapewne roześmiała by się na to porównanie.
- Per quod dat mihi excitatio virtute - powoli i wyraźnie rozpoczął anioł.
Łacina, pomyślała dziewczyna. Mechanicznie powtórzyła słowa w tym samym czasie zastanawiając się nad ich znaczeniem. Tak , tak pamięta co one znaczą. W imię władzy którą daje mi twoje przebudzenie... Tak to pewnie to. Gdzieś na granicy jej umysłu pojawiły się wątpliwości. Nie wiedziała jakie skupiając wszystkie pozostałe siły na dosłyszeniu jego głosu.
- Et veritas liberabit vos.
Daję ci wolność. Słowa w nagłej ciszy zabrzmiały niesamowicie potężnie. Z krzykiem triumfu, który dobiegł jej uszu zbiegło się zrozumienie co było dla niej nie do pojęcia. Kto więzi anioła ? Lub co zrobił ten anioł, że został uwięziony.
- CIEBIE BOGA WYSŁAWIAMY... - Wierni zebrani w kościele nieświadomi tego co działo się zaledwie kilkaset metrów od nich sławili Boga nie wiedząc, że już po wszystkim. Nie zdążyła wypowiedzieć choćby słowa. Zdjęcie zaklęcia eliminującego ból momentalnie pozbawiło jej świadomości.
***
Ogień, wszędzie ogień. Łuna bijące od niego oślepiła jej oczy. Płonęło wszystko, cały dom płoną w nienaturalnym ogniu. Nie wiedział jak wydostała się z podziemi, jakim cudem dała radę wrócić na powierzchnie. Świadomość odzyskała leżąc na dywanie w salonie. Popiół i żar spadał z sufitu pokrywając podłogę i parząc nagą skórę. Zobaczyła go kiedy szedł w jej stronę. Czerwień odbijała się w jego skrzydłach nadając im krwawą barwę, a szeroki drapieżny uśmiech szpecił jego piękną twarz. Ewelina chciała coś powiedzieć, w głowie kłębiło jej się wiele pytań. Nie zdążyła zadać ani jednego. Naruszona pożarem deska stropowa złamała się na pół i spadając głęboko wbiła w jej pierś. Krzyk zmienił się w świszczący lament.
- Dla...dla...- Nie mogła wypowiedzieć ani słowa walcząc o każdy oddech. Wypluła krew zbierającą się w jej płucach.
- Dlaczego ? Ja po prostu spełniłem twoje życzenie. Nie pamiętasz ? Sama prosiłaś by twoja siostra umarła... Tak więc ginie, w płomieniach.
Roześmiał się głośno. Spojrzenie rozmazywało się nie dając skupić, jednak udało jej się spojrzeć w dół da wbita belkę. Nie musiała pytać.
- Ach, to ? To było życzenie twojej siostry. Uważam, że zasłużyła na ostanie słowo skazańca.
Kolejna salwa śmiechu. Zamknęła oczy. Życie opuszczało ją uchodząc z niej przez rany i połamane kości. Zemdlała ponownie.
***
Biel. Biel ją otacza. Biali ludzie pochylają się nad nią coś robiąc z jej ciałem. A nad nimi górował on. Nadal tam był patrząc nad nimi jak desperacko walczą o jej życie.
- Kim jesteś. - udało jej się wyszeptać, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo żaden z ludzi naokoło nie zareagował na jej głos. Więc tylko pomyślała, że mówi. Nagle jedna z pielęgniarek zauważyła jej otwarte oczy. Panika.
- Panie doktorze jest przytomna.
- Brak reakcji na bodźce.
- Rozszerzone źrenice.
- Znieczulcie ją !
- Bardziej nie możemy ona i tak jest formalnie martwa.
Przeszedł koło nich jakby ich tam nie było. Nie zwracali na niego uwagi kłócąc się co należy zrobić. Pochylił się przykładając usta do jej ucha.
- Jestem niosący światło.
Nic jej to imię nie mówiło. Chociaż, czy nie było o tym w Biblii ?
- Jestem Lucyfer.
Podniósł się z nad niej i odchodząc popatrzył jej jeszcze w oczy.
- Będę na ciebie czekał.
Żadna z osób nie zwróciła na niego uwagi kiedy wyszedł z sali operacyjnej. Nikt nie spojrzał nawet w jego kierunku. Jakby go tam nie było. Poczuła gwałtowny, rwący ból w klatce piersiowej. Czy to tylko sen, to wszystko działo się tylko w jej głowie ? Serce uderzyło ostatni raz, po czym umilkło zastąpione piskiem kardiografu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz