piątek, 22 listopada 2019

Zguba w bieli

Zguba w bieli

Pędził między kontenerami, szaleńczym tempem, gnany adrenaliną, nie zwalniając ani na moment. Metry asfaltowej płyty zostawały za nim, a on nawet nie pomyślał o zwolnieniu. Czuł, że nie poczuje się bezpiecznie, póki nie opuści tego przeklętego miejsca raz na zawsze i nie spali kartki. Nie wiedział jak mógł być tak głupi, aby otworzyć tą kopertę. Ostrzeżenie na niej było aż nazbyt wyraźne. Cóż, jeszcze miał szanse uciec, jeśli zgubi ją wśród kontenerów i dostanie się do miasta, to istniała nadzieja, że znajomi z ulicznego podziemia ukryją go na jakiś czas. A nie miał wątpliwości, że zrobią to skutecznie.
- Cenę za nasze usługi poznasz w czasie, który sam uznasz za odpowiedni, otwórz kopertę dopiero wtedy, kiedy będziesz gotowy zapłacić każdą cenę - pisało na wiadomości którą otrzymał.
Enigmatyczna, tajemnicza...Cholera, nic o nich nie wiedział. Ani o pracodawczyni, ani o przedmiocie, który miał ukraść. A teraz spieprzał aż się za nim kurzyło, bo ona nie zawaha się ani na moment wypruć z niego flaki, kiedy go dorwie. Była bardzo blisko, nie zauważył jeszcze niczego w mętnym świetle portowych lamp, ale czuł narastającą grozę tuż za sobą, jakby domagającą się, by spojrzał w tył, odwrócił się. To było już prawie namacalne. Było niczym zimne palce strachy, które zaciskały się na karku, utrudniały oddech, rozmazywały spojrzenie. Ciągnęły się za nim wprawiając w paranoiczne przerażenie i przeszkadzając w myśleniu. Biegł najszybciej jak tylko mógł, płuca paliły go bezlitośnie, stopy bolały. A jednak nadal parł w przód goniony niezłomną wolą przeżycia.
Księżyc w nowiu nie poprawiał widoczności, sprawiając, że całkowicie musiał zdać się na światło starych żarówek. Zimne powietrze raniło gardło i płuca zmuszając go do walki o każdy oddech. Jedno spojrzenie w tył, jedno potknięcie i będzie po wszystkim. Nikt już więcej nie usłyszy o Andrieju Ziemianowiczu. Teraz pędząc między wysokimi ścianami zwałowisk kontenerów i panicznie rozglądając się na odnogi sektorów magazynu marzył, aby to wszystko było tylko snem, urojeniem.
Spotkali się tylko raz i mimo że pomieszczenie było bardzo małe nie widział jej. Cień w pomieszczeniu skrył zarówno ciało, jak i twarz, jednak starczył sam głos, aby przyprawić Andrieja o pot na plecach. Słodki, dziewczęcy, jednak pełen nutek, które zupełnie do niego nie pasowały. Co wtedy myślał, że zaufał i zgodził się na propozycje . Potknął się o własne nogi nie mając prawie sił, by zmusić się do wyścigu ze śmiercią. Jego własne ciało zdawało się ciągnąć go w tył na spotkanie z nieuniknionym. Odcinające się na tle mrocznego nieba potężne żurawie zdały mu się nagle sylwetkami szubienic. Na chwilę spojrzał w gwizdy płacząc nad swoim losem. I to go zgubiło. Nie zobaczył pierwszego uderzenia.
***
Pił sam. Mały pokoik trzy na trzy metry był pełen gazet i butelek sprawiając ze wydawał się być jeszcze mniejszy. Ostatnio przeżywał ciężki okres. Strata pracy, sprawa w sądzie. Rozwód. Słowem, jeśli coś się w jego życiu spieprzyło, zrobiło to albo dawno albo właśnie teraz. I tak oto został w wielkiej metropolii bez jakichkolwiek środków do życia. Kolejna butelka poszybowała smutno w kąt. Czuł już pierwsze efekty picia na umór. Kłopoty przestawały mieć znaczenie, pojawił się optymizm, a on pogrążał się w błogiej nieświadomości i zapomnieniu. Nawet brudne ściany pokoju zdawały się nabierać kolorów.
W pierwszej chwili wziął to za delirium. Mały motyl bielinek jakby kpiąc sobie z zamkniętych drzwi i braku okna majestatycznie przeleciał przed, nim i usiadł na oparcie jedynego krzesła w pomieszczeniu. Mężczyzna powoli nie dowierzając w to co widzi, podniósł się z materaca w kącie i chwiejnym krokiem zbliżył się do owada. Przyczaił się o niecałe pół metra od motyla, który jednak zdawał sobie nic nie robić z obecności człowieka. Zadziwiająco zwinnie mężczyzna chwycił go w dwa palce. Motyl zatrzepotał przez sekundę i zastygł już nieruchomo. Andriej uśmiechnął się pod nosem. Sprawne dłonie były jego największym skarbem. To one umożliwiały mu wspięcie się na szczyt miejskich złodziei. Chwilę przyglądał się martwemu owadowi, po czym upuścił go na podłogę.
- Czemu, to zrobiłeś ? - głos był pełen żalu, ale także pobłażania jakby niesforne dziecko sprawiło dorosłemu jakieś kłopoty. A mimo tego bez wątpienia był dziecięcy.
Wrzasnął i odskoczył jak najdalej od kąta, z którego rozlegał się głos. Cholerna lampa nierówno rozświetlała pokój sprawiając ze w rogach panowała absolutna ciemność. Przysiągł sobie, że jeśli nic mu nie będzie zainwestuje w lepsze oświetlenie.
- Kim...kim jesteś ? - wystękał
- Wiesz, że to mogłeś być ty ? - głos jakby się nie przejął jego pytaniem, dało się słyszeć było cichy szelest jakby ktoś się przemieścił lub tez usiadł wygodniej.
- Kim jesteś ? - spytał już pewniejszym głosem. Nie wiedział kim była ani jak dostała się do tego pokoju, jednak wydawała się tak materialna, jak on, więc mimo początkowego przerażenia jego umysł zaczął się uspokajać i myśleć logicznie. Głos należał wyraźnie do dziecka, dziewczynki, więc, czy miał jakiekolwiek podstawy, aby się bać ?
- To złe rozumowanie - stwierdził głosik z cienia. Podskoczył jak oparzony jeszcze mocniej wbijając się w przeciwny kąt. Telepatia?
- Może - stwierdził rozbawiony głosik - Jednak jestem tu jako ktoś, kto może rozwiązać wszystkie pana problemy panie Ziemianowicz.
Wybałuszył oczy ze zdziwieniem spoglądając w ciemność. Rozwiązać ?
- Proszę mówić dalej - zmrużył oczy starając się dostrzec cokolwiek w ciemnościach.
- Słyszał pan zapewne o zbliżającej się wystawie okultystycznej w miejskim muzeum? Tak, zapewne nawet ktoś taki słyszał. Przecież artefakty, które są jej częścią, stanowią marzenie każdego złodzieja. Nikt tego nie wie, jednak wystawa w tajemnicy zostanie przesłana zwykłym statkiem transportowym w kontenerach. W jednym z nich jest coś, co bardzo chciałabym mieć - zabrzmiało to trochę jak prośba dziecka o wymarzoną zabawkę.
- Oprócz tego będzie tam oczywiście wiele innych cennych przedmiotów, które przypadną do gustu osobie o pańskiej profesji.
- A co niby ja miałbym z tym faktem zrobić i co będę z tego miał ? - spytał widząc rodzącą się na jego oczach okazję.
- Ja umożliwię panu bezproblemową kradzież i odciągnę strażników, a pan weźmie dla mnie jeden przedmiot i wszystko, co zechce.
- A cena ? - mimo że pytał nie bez niepokoju, wiedział, że i tak przyjmie każdą. Miał zbyt wiele do zyskania, bo taki skok ustawiłby by go do końca życia. Antyki warte setki tysięcy dolarów. Marzenie każdego złodzieja.
- Cenę podamy w stosownym czasie. Niedługo przyśle instrukcję. Wymiany dokonamy przez mojego zaufanego, więc lepiej dla pana abyśmy się nie spotkali więcej. Znaczyłoby to, że coś poszło nie tak - cichy złośliwy chichot sprawił, że ciarki przebiegły mu po plecach.
- Żegnaj panie Andreju, mam nadzieję, że nie będzie powodu abyśmy się spotkali ponownie. - groźba, mimo, że w ustach dziecka zabrzmiała jak najbardziej realnie.
- Zaraz!! - krzyknął - A co, jeśli odmówię ?
- Oo może być pan pewien, mnie się nie odmawia... - pewność w głosie nie pozostawiała wątpliwości. Musiał współpracować. Musiał?
Przez chwilę stał czekając na dalszy ciąg wypowiedzi, jednak po chwili stwierdził, że tajemniczy gość odszedł. Padł na barłóg dopijając resztki napoczętej butelki. Zasnął dręczony złymi przeczuciami i kacem.
***
Cios w nerki zadziałał jak kubeł zimnej wody. Próbował się zerwać do ucieczki, jednak zawirowało mu przed oczami i zwalił się na ziemię.
- Smutne, nie chciałam się z panem spotkać tak szybko.
- Mam kielich, czego jeszcze chcesz! ? - krzyknął wodząc szaleńczo oczami.
- Twojego życia. Czy musimy się w to bawić, przecież zna pan cenę. O nie, co ci chodzi?! Przestań, ja nie rozumiem!! - przedrzeźniła go - Otworzyłeś kopertę - ciągnęła przechodząc na ty - mimo ostrzeżenia na niej - słowa mimo ze z ust dziecka zabrzmiały jak wyrok.
Wyszła z cienia. Była mała, ubrana w białą sukienkę, miała piękne fiołkowe oczy. Tylko grymas na twarzy pełen radości i okrucieństwa sprawiał, że wydawała się straszna. Zerwał się ostatkiem sił, mimo ciemności przed oczami i tego, że biegł na ślepo, popędził czepiając się ostatków nadziei.
- Zabij go - dziewczynka skrzywiła się patrząc za uciekającym złodziejem - Spodziewałam się więcej godności, w końcu zgodził się pan na udział w naszej grze. Nie umie pan przegrywać. - jakby to wszystko to była jakaś pieprzona gra, pomyślał z nienawiścią.
Ciemna postać oddzieliła się od ścian trzeciej warstwy kontenerów i skoczyła z przerażającą zwinnością w dół. Miękko wylądowała przed uciekinierem zagradzając mu drogę ucieczki i tuż po lądowaniu wykonując piruet cięła na odlew po twarzy. Ostrze zazgrzytało o kość policzkową, jednak nie przeciął jej, a jedynie głęboko zarysował. Wydał z siebie bolesny krzyk i upadł na kolana. Wysoki jasnowłosy młodzik prychnął pogardliwie i odwrócił się odchodząc w stronę swojej mistrzyni.
- Dziękuję...dziękuję...dziękuję - mamrotał te słowa jak mantrę, rana na twarzy bolała bezlitośnie, ale jeżeli miał zachować życie to była, to niewielka cena. Już nie czuł nienawiści, teraz czuł tylko przerażenie i ból. Dziewczynka z zainteresowaniem spoglądała na roztrzęsionego złodzieja.
- Trzy cięcia szybsze niż może je zobaczyć oko. Biedny idiota.
Litania słów urwała się w połowie. Jej fiołkowe oczy przyjrzały mu się dokładnie szukając oznak życia. Po chwili rozjarzyły się figlarnymi iskierkami jakby całe zajście było dla niej dobrą zabawą.
- Chodź. Mam to, czego chciałam - uśmiechała się wesoło patrząc na bezgłowy tułów.
Jeszcze chwilę spoglądała na zabitego, po czym odwróciła się i weszła w cień znikając. Karmazynowa krew nie lśniła w całkowitych ciemnościach nocy. Mrok skrył tak zabójcę, jak i ofiarę. Tylko młodzieniec obejrzał się przez ramię jakby z współczuciem i żalem, po czym tak samo, jak jego pani, roztopił się w cieniu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz